Sevmione, masa angstu, ja sama się na tym popłakałam. Czuję, że muszę napisać Bellamorta. Może jutro ;-;
Hermiona
czuła miętę do profesora eliksirów już od dawna. Kiedy inni widzieli w nim
tylko jego wady, ona odnajdywała zalety. Wiedziała jaki jest wredny,
sarkastyczny i zaborczy, a mimo to widziała, że to są ślady inteligencji, nieprzeciętnej
zresztą, a może pozostawione piętno po czymś co przeżył. Kiedy inni patrzyli na
niego z odrazą, ona dostrzegała jego ładnie wyostrzone kości policzkowe i
głębie jego czarnych oczu, kiedy inni narzekali na jego częste złoszczenie się,
ona widziała tylko, że jest energiczny, że mimo wszystko pozostaje w ciągłym
ruchu, wyruszając na misje i wykonując zadania. Kiedy inni wzdrygali się na
widok jego czarnych szat, ona widziała jedynie, że ładnie podkreślają jego
sylwetkę, że nie wyobraziłaby sobie go w niczym innym. Kiedy wszyscy nie
cierpieli tej całej aury wokół niego, ona ją uwielbiała, był mroczny i jedyny w
swoim rodzaju.
Zdawała
sobie sprawę z tego jakie miała u niego szansę. Była tylko głupią uczennicą,
bezwartościową, tak samo wkurzającą jak wszystkie. Mało tego, nie była ładna.
Gdy w nim dostrzegała same zalety, w sobie widziała jedynie wady, już nie
podobała jej się burza loków jaką miała na głowie ani jej oczy, nic.
Wiedziała,
że nigdy ani nie poczuje słodyczy jego ust, ani jego zapachu, wtulając się w
jego szatę. Po prostu wiedziała, że nigdy jej nie zauważy.
Severus
za to od dawna oglądał się za Gryfonką, coraz częściej przyłapywał się na
myśleniu o niej na lekcjach, na patrzeniu na nią, na wyczekiwanie na nią w
bibliotece. W miarę jak z nią rozmawiał, dostrzegał też jej nieprzeciętną
inteligencję, chyba nie spotkał jeszcze ucznia, który znałby na pamięć połowę
ksiąg z hogwarckiej biblioteki. Kiedy na nią patrzył zauważał coraz więcej
atutów jej nieokiełznanej urody, jej wielkie brązowe oczy, jej zaokrągloną sylwetkę, jej piękne usta. Czasem, gdy z nią rozmawiał
po prostu zapominał o całym świecie, była tylko ona. Ona i nikt inny.
Rano
patrzył w lustro i krzywił się, nie miał szans. Dostrzegał blizny, które może
na twarzy nie były tak widoczne, ale jednak. Widział swój wydatny, garbaty nos
i wąskie usta. Nie mógł znieść myśli, że te usta nigdy nie dotkną jej ust,
nigdy nie musną jej policzka, jej ręki. Wtedy po prostu odwracał się z
zaciśniętymi mocno szczękami, a później wyżywał na pierwszym uczniu jakiego
spotkał.
Jego
charakter też pewnie by jej nie pasował, przecież był szorstki, zawsze ją
obrażał i traktował z dystansem. Tylko, że nie mógł tak po prostu zaprosić
uczennicę na randkę. Tak, była pełnoletnia, ale jego zasady mu na to nie
pozwalały.
I
przeklinał się w duchu za nie. Bo przez jego durną dumę miał jej nigdy nie
dotknąć, nigdy nie przytulić… Ale i tak wiedział, że traktuje go jak zwykłego
nauczyciela, z należytym szacunkiem i słodyczą w głosie, ale bez żadnych
kontekstów.
Żyli
w nieświadomości swoich uczuć. Mijali się na korytarzu, wzdychali w duchu,
rumienili się, myśląc o sobie, śniąc o sobie nawzajem, nie przesypiając nocy,
płacząc, karcąc siebie za głupotę i swawolę, wmawiając, że jedno nie ma szans u
drugiego.
Mijały
godziny, za godzinami dni, a za dniami miesiące, a sytuacja nie poprawiała się.
Żadne nie miało odwagi wychylić się, a tym samym być może wystawić na
pośmiewisko. Na lekcjach patrzyli na siebie, nieświadomi tego, myśleli o sobie,
nieświadomi tego, marzyli o sobie, nieświadomi tego.
Byli
jak zagubieni we mgle, tak gęstej jak mleko. Żadne nie potrafiło odnaleźć
drugiego.
A
potem rozpętała się wojna. Wszyscy walczyli, niektórzy ginęli. Świstały
zaklęcia, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać stanął oko w oko z Chłopcem,
Który Przeżył. Ściany Hogwartu nie wytrzymywały, waliły się jedna po drugiej,
sale zasypane były gruzem, wieża Gryfonów już nie istniała. Jedni wili się z
bólu na ziemi, inni patrzyli w czarne niebo oczyma bez wyrazu, którym nie było
dane już nic zobaczyć. Jeszcze inni, z których ran lała się obficie krew
czołgali się w stronę przyjaciół, jedni byli zatrzymywani w pół drogi, innym
dane było otrzymać pomoc. Niektórych w ogóle nie zauważano. Pył sypał się jakby
z nieba, każdy walczył o życie swoje i bliskich.
Severus
stał z boku i dyskretnie rzucał taką ilość zaklęć w stronę Śmierciożerców, ile
tylko mógł. Pomagał leczyć tych, którzy byli blisko niego, ochraniał ją jak
tylko potrafił. Każdy, kto odważył się wycelować w nią różdżkę padał na ziemię
i już nigdy nie powstawał o własnych siłach.
Hermiona
nie widziała skąd przychodzi pomoc. Wokół niej nie było nikogo, kto mógłby jej
zagrażać, wszyscy zostali zabici. Spojrzała w bok i zobaczyła coś, czego nie
mogła zapomnieć przez resztę swojego życia, choć trwało to krótko.
On,
ten, którego pokochała został powalony zaklęciem. Prawdopodobnie śmiertelnym.
Teraz już nie liczyła się bitwa, nie obchodziło ją kto wygra, chciała tylko być
przy nim. Nie wiedziała po czym biegła, czy byli to jej przyjaciele, którzy też
zostali bezczelnie trafieni zaklęciami, a może wrogowie. Na celu miała tylko
jego.
Kiedy
do niego dobiegła kolana ugięły się pod nią. Już nie potrafiła powstrzymać łez,
nawet, zaciskając szczęki tak mocno, że ból stawał się nie do zniesienia.
Ciekły strumieniami po jej policzkach i skapywały na jego szatę. Z kilku jego
ran tryskała obficie krew, on sam był blady jak ściana i leżał bez ruchu.
Podniosła
go do siebie i wtuliła swoją twarz w jego twarz.
-Severusie…
pproszę… prooszzę…- łkała.-Kkocham ciię, rozzummiesz?- wyszeptała drżącym
głosem.
-Dziękuuję.-
szepnął tak cicho, że ledwie było go słychać.
-Za
co… Zza coo dziękujeesz?- szlochała głośno, ale jednocześnie starała się jak
najlepiej zinterpretować uczucia w czarnych oczach.
-Za
pokochanie bestii.
Zbliżyli
się do siebie jeszcze bardziej. Pocałunek, który sobie oddali był najlepszym,
najpiękniejszym pocałunkiem jaki oboje w życiu przeżyli. Był tak pełny
rozpaczliwej miłości i desperackiego pragnienia bliskości, tak pełny słodyczy
pierwszego pocałunku, że oboje pomyśleli, iż może być to ich ostatni pocałunek
w życiu, bo oboje nigdy już nie chcieli poczuć nic innego, co mogłoby ten
pocałunek zagłuszyć.
W
chwilę później w Hermionę trafiło mordercze zaklęcie tego samego Śmierciożercy,
który zdołał powalić na ziemię Severusa. Zachwiała się i opadła na jego tors, a
jej loki rozsypały się na jego czarnej szacie. Zmarli w tej samej wyjątkowej
chwili, kiedy żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy.
Ich
życzenie spełniło się, ów prawie niewinny pocałunek został jedynym jaki sobie
oddali, zasnęli w swoich ramionach, patrząc sobie w oczy, tak jak każdy z nas
chciałby umrzeć.
Piękna
i Bestia zmarli, nie zdając sobie sprawy z tego, że cały czas byli Piękną i
Bestią. Piękna i Bestia zasnęli, nie zdając sobie sprawy ze swojej tak wielkiej
miłości. Zmarli, pozostawiając siebie bez odpowiedzi na pytania, których tyle
mieli sobie do zadania.
Za
to teraz, kiedy wiatr zerwał się, kiedy przyjaciele zebrali się wokół nich,
łkając cicho, kiedy wszystko ucichło i zanikło mogli być naprawdę razem.
Nieprzerwanie na zawsze tak jak to powinno być ze wszystkimi Pięknymi i
Bestiami na świecie.
omg ;_;
OdpowiedzUsuń;-; <3
UsuńWiedziałam, ze skądś znam tę miniaturkę!
OdpowiedzUsuńNa 24h pozwoliłaś mi ją opublikować zanim założyłaś tego bloga z miniaturkami :P
No a na temat tej historii moje zdanie CI już mówiłam :P
Miona22