wtorek, 3 września 2013

Janine znowu



Dla Hell. Też przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu Javert/Eponine. Potem mi odbiło i coś tam napisałam. Ostrzegam, jeżeli to przeczytasz jesteś naprawdę mocna/y psychicznie i odporna/y na bezsens. Mam więcej jakby ktoś się chciał jeszcze bardziej szarpnąć na swoje zdrowie.  



Spokojnie spoglądała w ciemność. Nigdy nie bała się ciemności. Były o wiele gorsze rzeczy od mroku. Mrok wydawał jej się w tej chwili ciepły i jakiś bezpieczny. Szła przez chwilę w ciszy, mijając żebraków, jakoś nigdy ich nie zauważała. Żyła pośród nich, a nigdy nie zwracała na nich szczególnej uwagi. Byli tu przez ten cały czas? Czuła się coraz słabsza, a mimo to nadal posuwała się do przodu. Nagle usłyszała coś bardziej charakterystycznego niż  odwróciła się i powoli skierowała się w stronę, skąd dochodził dziwny odgłos. Zamrugała, starając się zobaczyć coś we wszechogarniającej ciemności. Kiedy dojrzała w ciemności znajomą z pozoru sylwetkę rzuciła się ku niej i uklęknęła. Starała się jakoś rozpoznać rysy twarzy postaci, ale to nie było jej potrzebne. Wystarczyło, że dotknęła munduru człowieka, poznała ten materiał i doskonale wiedziała, kto może kryć się pod zasłoną mroku.
-Javert.- szepnęła łagodnie, ale głos miała roztrzęsiony.-Javert.
Przyłożyła dłoń do jego policzka. Drgnął lekko, otworzył usta, ale nie był w stanie nic powiedzieć. Jęknął boleśnie, starając się wykrztusić choć słowo. Widziała, że sprawiało mu to niewyobrażalną mękę.
-Cicho.- szepnęła spokojnie. Pogłaskała go ostrożnie po policzku.
Adrenalina jej podskoczyła. Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. On cierpiał i z każdą chwilą słabł. Gdy dotknęła delikatnie jego munduru, który okrywał jego klatkę piersiową, wyczuła ciepłą, świeżą krew. I nie mogła nic z tym zrobić. Rozpaczliwie rozglądała się przez krótką chwilę. Potem oderwała skrawek swojej i tak nic niewartej sukienki i przyłożyła do jego rany. Syknął z bólu. Chciała go uspokoić, ukoić jego ból, ale nie potrafiła. Jedna łza spłynęła jej po policzku. Zacisnęła szczękę i zrobiła buntowniczą minę. Nie mogła płakać. Tak by mu nie pomogła. Musiała znaleźć jakieś wyjście. W takich sytuacjach, cóż za paradoks, ludzki mózg znajduje najbardziej nierozsądne wyjścia albo nie znajduje ich w ogóle.
Eponine wpadła na zły pomysł. Mogła wpaść na o wiele lepsze, ale w sytuacji, kiedy człowiek kochany cierpi, nie myśli się normalnie. Podniosła się pospiesznie i popatrzyła na niego z góry. Ten widok sprawiał, że chciało jej się płakać. Nie mogła go tak zostawić. Jeszcze raz uklęknęła. Zbliżyła się do niego i pocałowała go w czoło z nachalną niemal czułością.
-Nie zostawiaj mnie, inspektorze.- wyszeptała wyzywająco.
Nie patrząc na niego, pobiegła przed siebie. Nie chciała się odwracać. Różne myśli przemykały przez jej głowę, ale tylko jedną uznała za dobrą. Biegła czym prędzej, byle tylko się nie spóźnić. Czuła się słaba, zdyszana i zmęczona, kiedy dotarła na miejsce. Szybko wdrapała się po schodach i nawet nie pukając, otworzyła drzwi do mieszkania Mariusa. Rozejrzała się szybko, gdzieś w środku, gdzieś w okolicy serca czuła okropny ból, coraz większy z każdą chwilą, a w głowie miała tylko obraz Javerta. Serce biło jej szybko. Miała wrażenie, że nie zastała Mariusa, ale po chwili usłyszała szmer. Przeszła do drugiego pokoju i niemal rzuciła się do niego.
-Ponine?- spytał zdziwiony.
-Marius, musisz mi pomóc, proszę.- powiedziała płaczliwie.
-Ja? Tobie?
-Znalazłam Cosette, dla ciebie, teraz ja proszę, żebyś zrobił coś dla mnie.
Błagalnie spoglądała na niego. Jeszcze kilka dni wcześniej coś do niego czuła. Potem nagle zdała sobie sprawę, że to nie tylko nie ma sensu, ale i przyszłości. Czy tak łatwo odgonić miłość? Powiedzieć „żegnaj”? Miłość można zastąpić inną miłością. Eponine zastąpiła ją miłością do inspektora policji. Ten wybór był jeszcze gorszy od poprzedniego, ale nie miała na to wpływu. Po prostu się stało.
Westchnął.
-Czego ci trzeba?
Eponine skinęła głową.
-Proszę, pomóż mi i nic więcej nie rób, błagam, nie mów nic nikomu.- szepnęła.
Chwilę zastanawiał się. Miała wrażenie, że minęła wieczność, a Javerta już dawno straciła. W końcu skinął głową, a ona złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Mało się nie przewrócił, odzyskał jednak równowagę i starał się za nią nadążyć. Biegli w półmroku. Eponine gwałtownie zatrzymała się w ciemnym zaułku i ostrożnie pogrążyła się w jego ciemności. Przyklęknęła i ostrożnie przyłożyła rękę do policzka, a potem do czoła Javerta. Jęknął cicho. Odetchnęła z ulgą. Żył, a to było najważniejsze. Marius, najwyraźniej rozpoznał go, bo cofnął się i przybrał dziwną minę.
-Javert.- wypluł to słowo jak jakąś truciznę.
Wyciągnął rewolwer z kieszeni. W oczach Eponine pojawił się wojowniczy blask. Przytuliła się do Javerta, zakrywając go własnym ciałem. Spojrzała prosto w twarz Mariusa. Usta miała zaciśnięte, wzrok srogi.
-Nie rób tego.- pokręciła głową.-Obiecałeś pomóc.
Wahał się chwilę, ale potem schował pistolet i przyklęknął. Dziwiło go, jak Eponine może patrzeć na inspektora policji z taką czułością, z tak widocznym uwielbieniem i troską. Każdy jej ruch wyrażał uczucia przeznaczone z jej strony tylko dla Javerta, każdy jej ruch był ostrożny i subtelny. Pocałunek, jaki złożyła na jego czole wydawał się tak pełen rozpaczliwej potrzeby bliskości… Marius niemal poczuł się zazdrosny. Javert nie zasługiwał na to wszystko.
-Marius, proszę, musimy mu pomóc, on cierpi.- wyszeptała, nerwowo spoglądając na ledwo widoczną w ciemności szkarłatną plamę na ciemnoniebieskim mundurze inspektora policji.
-Cierpi? On jest przeciwnikiem rewolucji!- chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę.
-To tylko człowiek, nie możemy go zostawić, rozumiesz?! Obiecałeś!- rzekła płaczliwie.
Skinął głową.
-Dasz radę?
Marius starał się podnieść Javerta. Do jego mieszkania nie było daleko, ale Eponine w tej chwili wątpiła w jego siły. Patrzyła przerażona na Javerta. Był wysokim, postawnym mężczyzną, jak przystało na poważnego inspektora policji. Marius z trudem uniósł Javerta. Pragnęła mu jakoś pomóc, wszystko, byle inspektor nie cierpiał, ale wiedziała, że sprawiłaby tylko kłopot. Spoglądała na Mariusa z niepokojem. Wyszli z półmroku. Javert wspierał się na ramieniu Mariusa, oczy miał przymknięte, a twarz wykrzywioną grymasem bólu. Eponine rzuciła się by podać mu i swoje ramię. Z trudem, we trójkę szli w półmroku, zalani przez ciemność. Niebo nad nimi było czarne i nieprzeniknione, żadnego przebłysku, żadnej gwiazdy.
Eponine już samo to, że mogła pomóc inspektorowi sprawiało radość. Mimo to widziała jak bardzo cierpiał, każdy krok, każdy najmniejszy ruch wywoływał na jego twarzy grymas. Nadal nie otwierał oczu. Może nawet wcale nie wiedział, że to wszystko stało się naprawdę, że go znalazła i mu pomogła. Jego widok doprowadzał ją do łez i niemożliwie wzruszał.
Ani Javert, ani Eponine nie wiedzieli jak wdrapali się na schody i dotarli do mieszkania Mariusa. Jakimś dziwnym sposobem doczołgali się do łóżka. Cierpienie na twarzy Javerta ustało na krótką chwilę. Dopiero teraz Ponine zobaczyła jak bardzo krwawił. Na niebieskim mundurze rozciągała się szkarłatna plama, która coraz bardziej się powiększała.
-Javert.- szepnęła ze strachem.
Otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale położyła mu dłoń na policzku, co skutecznie go uciszyło. Spojrzała na swoje ręce. Były zakrwawione, a kiedy pomyślała, że ta krew to jego krew…
Zupełnie zapomniała o Mariusie. Odwróciła się do niego. Wyglądał na wściekłego. To prawda, nie przepadał za Javertem. Byli wrogami. Jeden – przeciwnik rewolucji i jeden – jej zwolennik. Głowę miała teraz zaprzątniętą czym innym. Krzątała się po całym mieszkaniu, odpinała guziki munduru Javerta, starała się zatamować krwawienie. Po tym wszystkim była tak bardzo wyczerpana, że siadając na skraju łóżka, na którym leżał Javert – i kładąc głowę na jego ramieniu, zasnęła błyskawicznie.
Spała głęboko, a obudził ją jakiś dziwny szmer. Javert poruszył się niespokojnie. Odsunęła się od niego szybko. Z trudem usiadł na łóżku. Dyszał ciężko i starał się ukryć to jaki mu ten gest sprawia ból. Kiedy usiadł, odetchnął nagle i wziął głęboki oddech. Wstał i zachwiał się. Podeszła do niego i wsparła go ramieniem, ale odepchnął ją stanowczo. Spojrzała mu w oczy. Dojrzała w nich chłód i urzędniczą sztywność. Powoli zapiął guziki munduru i skierował się do drzwi, nadal chwiejąc się niebezpiecznie.
-Javert!
Na dźwięk swojego imienia przystanął. Odwrócił się. Eponine podbiegła do niego i oplotła go mocno ramionami. Syknął przeciągle z bólu. Odsunęła się. Nie zrobił nic, nawet nie skinął głową, nawet na nią nie spojrzał. Po prostu wyszedł.
-Mówiłem ci, Ponine.- usłyszała głos Mariusa.
Odwróciła się do niego z gniewną miną. Chciała zapewnić go, że Javert wróci, ale nie wiedziała tego. Po jej policzku spłynęła jedna łza. Otarła ją szybko i nie oglądając się za siebie wybiegła z mieszkania. Stąpając boso po brudnym bruku tutejszych uliczek nie myślała. Nie widziała i nie czuła. Była otępiała, a świat wydawał jej się jeszcze bardziej okrutnym niż zazwyczaj. Nieświadomie wróciła w miejsce, gdzie znalazła Javerta. Upadła na bruk i zamknęła oczy, łkając cicho. Westchnęła i skuliła się w sobie. Zasnęła jak dziecko, które chwilowo zapomniało o problemach.
Gdy się obudziła, ujrzała nad sobą twarz. W pierwszej chwili chciała odskoczyć z przerażeniem, ale stwierdziła dwie rzeczy. Po pierwsze: po tym wszystkim nie mogła bać się śmierci, bo to było to czego pragnęła. Po drugie: kiedy trochę się uspokoiła poznała znajome rysy, które ostrością i dziwną sztywnością odznaczały się nawet w ciemności. Blask tych oczu mogła rozpoznać wszędzie. Mimo, że spoglądały z właściwym chłodem, był w nich jakiś żar, jakiś gorliwy płomień, który je rozpalał i rozjaśniał. Podniosła się i wyprostowała, żeby sprawiać wrażenie… obrażonej? Starała się na niego nie patrzeć.
-Eponine.- szepnął chłodno.-Muszę ci coś wyjaśnić.
Jej wzrok złagodniał, spojrzała na niego z nadzieją, ale nadal widziała tego samego, wyprostowanego, dumnego inspektora policji. Jej wzrok odnalazł jakiś punkt ponad nim i to na nim się skupił.
Podał jej ramię. Otworzyła usta i nie wiedziała co powiedzieć. Z jednej strony mogłaby do niego przylgnąć i już nigdy nie wypuścić go z objęć, z drugiej zaś strony miała ochotę go uderzyć. Wzięła głęboki oddech i chwyciła się jego ramienia. Syknął z bólu, widać rana nadal dawała mu się we znaki. Nie zwolniła uścisku. Odzywała się w niej ta druga strona, która chciała go uderzyć.
Idąc razem z nim, ramię w ramię zauważyła, że ich kroki w jakiś sposób do siebie pasują. Kiedy zatrzymali się z żalem westchnęła cicho. Jeszcze nigdy nie znalazła  takiego zapomnienia i takiego zatracenia w zwykłym spacerze. Znaleźli się w mieszkaniu Javerta. Eponine przeszła się po nim, muskając opuszkami palców meble i zwracając szczególną uwagę na drzwi, które zapewne prowadziły na dach budynku. Zbliżyła się do nich, ale Javert zatrzymał ją stanowczo.
-Nie zapominaj gdzie jesteś.- rzekł sztywno.
Posmutniała. Objęła się ramionami jakby było jej zimno. Spojrzała mu w oczy. Widziała w nich przebłysk troski, jakby ukrytej za mgłą, za maską. Nie rozumiała go. A właściwie rozumiała doskonale. Był inspektorem policji o ściśle określonych zasadach. Tylko po co tak się męczył z tym ukrywaniem prawdziwego siebie? Widziała dobrze, że się o nią troszczył, choć tego nie chciał. Okłamywał sam siebie, mówiąc, że Eponine nigdy nie będzie dla niego nic znaczyć. Przynajmniej tak myślała. Zlustrowała go wzrokiem. Ten sam wysoki, chudy Javert, w niebieskim mundurze. A jednak jego oczy go zdradzały.
-Miał mi pan coś wyjaśnić, inspektorze.- powiedziała z udawaną uprzejmością, a właściwie z ironią.
Odchrząknął.
Przez chwilę stał nieruchomo, zapewne szukając odpowiednich słów.
-Chciałem umrzeć.- rzekł wreszcie. Wytrzeszczyła na niego oczy.-Wtedy, kiedy starałem się do ciebie mówić… Chciałem ci powiedzieć, żebyś mnie tam zostawiła.
-Co?- przerwała mu. Nie rozumiała jak mógł chcieć umrzeć. Po chwili skarciła się za taką hipokryzję. I nadal nie wiedziała jaka była przyczyna jego rany.
Podeszła do niego i delikatnie dotknęła miejsca, gdzie jeszcze niedawno widniała szkarłatna plama. Zacisnął szczękę. Nie wiedziała czy z bólu czy, żeby nad sobą panować i nie obchodziło jej to. Przysunęła się do niego bliżej i ostrożnie położyła głowę na jego piersi. Dłonią subtelnie głaskała jego ramię, rozkoszując się materiałem jego munduru. Nadal był spięty i nie przygarnął jej do siebie. Nie ruszał się i wpatrywał w punkt gdzieś ponad nią.
-Eponine.- odezwał się. Jego głos wydawał się niesamowicie głośny i jakby niezdecydowany między chłodem a zakłopotaniem.
Odsunęła się od niego z żalem odrywając palce od jego munduru.
-Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?- zapytała smutno.
-Mam ci wiele do powiedzenia.
-Więc dlaczego milczysz?
-Czasem milczenie jest bardziej wymowne niż słowa.
Znowu zbliżyła się do niego. Zadarła głowę i patrzyła mu w oczy, dokładnie badając każdy detal jego twarzy. Nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Opuszkami palców przesunęła po jego policzku, a jego zarost mile drażnił jej skórę. Mrugając gwałtownie przybliżyła swoją twarz do jego twarzy, stając przy okazji na palcach. Złożyła słodki pocałunek na jego ustach. W pierwszej chwili w ogóle nie reagował, potem jednak zamknął oczy i oddał niewinny pocałunek.
-Dziękuję.- wykrztusił, kiedy się od niego odsunęła. I znowu był poważny.-To chciałem powiedzieć wcześniej.
-Podziękujesz mi inaczej.- uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się błysk.
Przylgnęła do niego nie zważając na jego protesty i syki, spowodowane bólem rany. Pocałowała go mocno i jeszcze raz. I nadal nie miała dość. Za trzecim razem w końcu poddał się, objął ją ostrożnie i przyciągnął do siebie.     


_________________________________________
*Księżniczka Półkrwi żali się jaką to jest idiotką, przewijaj dalej Internety*
Nie jestem w stanie pisać Sevmione. Ja nawet nie mam pojęcia dlaczego, po prostu nie mogę, nie potrafię. Jestem beztalenciem, które nic nie umie zrobić dobrze, mam w tym roku dwie godziny niemieckiego w tygodniu, mam wrażenie, że wszystkich wkurzam, o! I jedyne, co potrafię to mówić o sobie. Nie wracam do szkoły, idę do Hogwartu, kto ze mną? I mój nauczyciel angielskiego wkurza mnie jeszcze bardziej niż zwykle.