czwartek, 30 maja 2013

Zadanie

Nie jestem z tego zbytnio zadowolona, ale pisałam to dawno, dawno temu. Bardzo dawno temu. 



Był ładny słoneczny dzień. Nie mogła zostać z Ginny na błoniach, bo dyrektor ją wezwał. Nie była pewna, o co chodzi, ostatnio ani nic nie zrobiła, ani niczym nie zabłysnęła. Wiec czego od niej chciał?
Stanęła przed kamienną chimerą i wypowiedziała hasło, nazwę jakichś dziwnych cukierków. Stanęła na pierwszym stopniu spiralnych schodów, zaczęły poruszać się i wspinać wyżej, aż w końcu  znalazła się przed drzwiami do gabinetu Dumbeldore’a.
Zapukała grzecznie, a gdy jej pozwolono, weszła. Był to okrągły pokój, pełen portretów poprzednich dyrektorów Szkoły Magii i Czarodziejstwa, dziwnych przedmiotów i ciepła. Słońce wlewało się do środka i oświetlało twarz dyrektora, pokrytą zmarszczkami i dziwnie poważną.
-Proszę usiąść, panno Granger.- staruszek wskazał jej krzesło.
Przy oknie stał wysoki mężczyzna i w zadumie, z zamkniętymi oczami ogrzewał twarz w ciepłych promieniach.
-Severusie…- zwrócił się do niego dyrektor.
Mężczyzna z gracją odwrócił się i usiadł w fotelu obok Hermiony. Jego czarne oczy nie zaszczyciły jej spojrzeniem. Praktycznie nie zwracał na nią uwagi. Celowo, pomyślała.
-Jak pani wie…- z zamyślenia wyrwał ją głos Dumbeldore’a.-Profesor Snape szpieguje dla nas w szeregach wroga.
Rozejrzała się niespokojnie. W takich chwilach wolała się upewnić, czy nikt ich nie podsłuchuje.
-Niech się pani nie martwi, ten pokój jest zabezpieczony wszelkimi zaklęciami.- uspokoił ją dyrektor.
Snape prychnął z pogardą. Wyraźnie był w złym humorze, wyraźnie nie życzył sobie jej towarzystwa.
-Tak… co ja mówiłem?- zastanowił się Dumbeldore.-A, tak. Severus szpieguje dla nas i codziennie naraża dla nas życie płaszcząc się przed Czarnym Panem.- spojrzał na przyjaciela. Severus skrzywił się.-Ostatnio dostał nowe zadanie. Postanowiliśmy obaj, że powinnaś o tym wiedzieć.
-Dlaczego?- zapytała, pochylając się nieznacznie do przodu.
-Jesteś częścią tego zadania.- rzekł Dumbeldore.-Severus miał cię uwieść i wyciągnąć od ciebie informacje, ponadto przekonać cię do bycia śmierciożercą.- zamilkł.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Zlustrowała wzrokiem czarną postać, siedzącą obok, przyjrzała się temu dumnemu profilowi. Jakoś nie paliła się do tego zadania. On, uwieść ją? Samotny przez całe życie profesor Snape? Wcisnęła się głębiej w fotel.
-Nie dziwmy się tak.- powiedział z naciskiem Snape.-Wysłałby Dracona albo innego, przystojniejszego, ale musiał się przyczepić akurat do mnie.- warknął.
-Severusie, trochę mniej samokrytyki. Prawda, panno Granger?- dyrektor zwrócił się do Hermiony.
-Niech się pan tak surowo nie ocenia, profesorze.- uśmiechnęła się. Ją samą zaskoczyła ta odwaga i pewność z jaką wypowiedziała te słowa.
Snape westchnął ciężko i patrzył gdzieś, ponad tiarą czarodziejską dyrektora, w jakiś punkt.
-Musimy wykonywać powoli ten plan, bo inaczej i Severus, i ty Hermiono przypłacicie to życiem.
Skinęli głowami.
-Będziesz spędzać u profesora Snape’a trochę czasu codziennie.- kontynuował staruszek.-Najpierw będą to szlabany, ale później muszą to być już niezbite dowody na to, że zbliżyliście się do siebie…- uśmiechnął się dobrotliwie.
-I co w tym śmiesznego?!- wycedził Severus.
-Nic, nic… Możecie już odejść.
W tym samym czasie wstali. Severus przepuścił Hermionę w drzwiach i oboje rozeszli się w swoje strony. Zanim jednak to się stało Snape zatrzymał ją i powiedział:
-A więc szlaban, panno Granger. O szóstej w moich komnatach.
Podążyła do pokoju wspólnego Gryffindoru, w głowie miała mętlik, musiała to sobie wszystko jakoś poukładać. Nie mogła teraz dołączyć do Ginny, poznałaby, że coś się stało. Usiadła w fotelu i siedziała tak, nie wiadomo ile. Do pokoju zaczęli schodzić się ludzie, Ginny również wróciła, ale skinęła tylko Hermionie głową i wskazała książkę do numerologii.
Hermiona uśmiechnęła się, próbowała być przekonująca. Zerknęła na zegarek, wskazywał 16.50. Szybko wstała, spryskała się jeszcze ulubionymi perfumami i poprawiła włosy. Skoro miała odgrywać swoją rolę, to wolała ją grać dobrze.
Zeszła do lochów, od razu zrobiło jej się zimniej, pośpiesznie zapukała do drzwi od komnat Snape’a. Usłyszała chłodne i oklepane: „Wejść” i otworzyła drzwi.
Snape wskazał krzesło przy swoim biurku. Nigdy tu nie była. Widziała jego gabinet, ale w jego osobistych komnatach nigdy nie przebywała. Ceglane ściany, składniki eliksirów i mdłe zielone światło, to wszystko sprawiało niemiłe, acz ciekawe wrażenie. Jak można się było spodziewać, tu w salonie było też mnóstwo książek, starych i nowszych, dwa zielone fotele przy kominku i stolik wyglądający na antyk.
Snape machnął smukłą czarną różdżką w stronę drzwi. Zakładał zaklęcia, żeby nikt ich nie usłyszał. Potem podszedł do dziewczyny i oparł się o blat biurka.
-Czarny Pan jest mistrzem legilimencji.- rzekł spokojnie.-Ale ja jestem mistrzem oklumencji. Ćwiczyłem ją latami, teraz mogę mu pokazywać tylko to co chcę. Lecz potrzebuję materiałów, bo nie mogę… wyobrazić sobie… tego.- powiedział z obrzydzeniem.
-Więc…- przełknęła ślinę.-My…
 -Tak. Żebym mógł pokazać Czarnemu Panu jakieś obrazy… musimy.- zakończył zagadkowo.
Wzięła głęboki oddech i poprawiła się w fotelu. Wielkie ufne oczy spojrzały na niego wyzywająco.
-Mogę zwracać się do pana po imieniu?- spytała z nadzieją.
-W tej sytuacji chyba możesz, ale tylko kiedy jesteśmy sami.
Bez ostrzeżenia dotknął opuszkami długich smukłych palców pianisty jej policzek. Zadrżała pod jego zimnym dotykiem. Zbliżył się do niej, właściwie prawie uklęknął i musnął delikatnie jej usta. Zarzuciła mu ręce na szyję.
-Severusie…- szepnęła.
Jak pięknie brzmiało teraz jego imię.
Cmoknął ją w czoło i oderwał się od niej szybko.
-Będziemy musieli robić tak częściej.- mruknął Severus.
-Nie przeszkadza mi to.- uśmiechnęła się.-Świetnie całujesz.
-Nie przesadzaj, Hermiona.- warknął.
-Przepraszam.
Każdy dzień mijał im tak samo, kilka pocałunków, kilka czułych gestów i swoje prace. Severus sprawdzał eseje, a Hermiona odrabiała pracę domową, czasem czytali. Tylko, że ona nie brała tego już jako grę. Z każdym nowym pocałunkiem i z każdym gestem coraz bardziej zbliżała się do niego, zrywała z jego twarzy maskę tajemniczości. Często siadali w fotelach przy kominku i rozmawiali. Dzięki temu poznawali się bliżej i rozumieli.
Hermiona rozumiała jego wieczną złość, a Severus jej wieczną chęć udzielania odpowiedzi. On złościł się, ponieważ musiał takiego grać, a uczniowie go wkurzali, a ona pochodziła z rodziny mugoli i bardzo chciała okazać się godną zdolności magicznych.
Cała ta bliskość, to że rozumieli się bez słów wpływała na nich kojąco. Dotąd Snape nie został wezwany. Mroczny Znak, na jego lewym przedramieniu był blady, ale wyraźny. Sama widziała, nawet głaskała go lekko. Wtedy pierwszy raz szczerze się do niej uśmiechnął.
I pożałował, rzuciła się na niego, obsypując go pocałunkami. Roześmiał się.
Wszystko jednak zaszło za daleko. Hermiona cały dzień tylko czekała na kolejny „szlaban” u Severusa, on także pragnął by w końcu pojawiła się i zajęła stałe miejsce w fotelu obok niego.
Okłamywali samych siebie, myśląc, że to nadal wyłącznie gra.
Pewnego dnia rozmawiali o spotkaniu śmierciożerców.
-Zakon zaatakuje w trakcie spotkania.- powiedział Severus ponuro.-My będziemy tam oboje. Potter zniszczył już większość horkruksów, został tylko ten przeklęty wąż.
-Gdy dasz sygnał Zakon wkroczy, a my…
-Ukryj się, Hermiona.- powiedział z troską, o jaką by się nie podejrzewał.-Proszę, nie wychylaj się.- złapał ją za rękę.
-A ty?- szepnęła z oburzeniem.-Mam siedzieć gdzieś w kącie i patrzeć jak walczysz?! Nie ma mowy.
Westchnął.
Codziennie oboje ćwiczyli oklumencję, nie mogli pozwolić na to, by Voldemort czytał z ich głów jak z otwartych ksiąg. Tym razem Severus nie martwił się o siebie, jak przed każdym zebraniem, tylko o tę małą Gryfonkę, która codziennie spędzała u niego kilka godzin, a czasem całe noce.
Któregoś wieczoru złapał się za rękę i powiedział jej, by poszła do Dumbeldore’a. Gdy wróciła miał na sobie strój śmierciożercy, a w dłoni trzymał stalową maskę. Odłożył ją jednak i złapał ją za rękę. Cmoknęła go w policzek i w niczym niezmąconej ciszy wyszli w mroźne powietrze. Aportowali się tuż za bramami Hogwartu.
Hermiona czuła dziwny niepokój. Jaki dziwny?! Szli na zebranie śmierciożerców. Weszli do Malfoy Manor, gdzie Voldemort ostatnio przebywał. Dumbeldore o tym wiedział, Snape miał nadzieję, że wszystko się uda.
Hermiona była przygotowana na widok Voldemorta, ale i tak skrzywiła się. Był niemal biały, zamiast nosa miał szparki jak u węża, a oczy posiadał wąskie i czerwone.
-Ach… Krzywisz się. Zapewne Severus jest ode mnie o wiele lepszy.- powiedział piskliwym głosem.
Śmierciożercy zarechotali złośliwie. Czarny Pan wskazał im krzesła, na których usiedli. Zaczęło się standardowe zebranie. Pod sufitem wisiał obiad Nagini, wstrętnego węża Voldemorta, był to jakiś mugol, człowiek bez żadnych magicznych zdolności.
Czarny Pan wypróbował na nich swoje umiejętności legilimencji, Hermiona właściwie nie miała nic do ukrycia, poza tajemnicami Zakonu Feniksa. Pokazała mu wszystkie wspomnienia z Severusem, on zrobił to samo. Voldemort pogłaskał węża, który owinął się wokół jego szyi.
-Ciekawe macie wspomnienia, kochani.- śmierciożercy znów zarechotali.
-Panie…- zaczął nieśmiało Severus.
-Tak Severusie?
-Myślę, że będą wkrótce przenosić Pottera do siedziby Zakonu.- rzekł.
-Wkrótce?
-Wkrótce, niedługo, może nawet teraz.- powiedział z naciskiem.
Voldemort tylko zdziwił się, nie zdążył zrobić nic innego. Do pokoju wpadli sprzymierzeńcy Dumbeldore’a. Zaczęli miotać zaklęciami, zanim jeszcze śmierciożercy zdążyli wyciągnąć różdżki. Tonks pokonała jednego, a później następnego, rozbrajając ich, oszołamiając i ostatecznie, zabijając. Jej wściekle fioletowe włosy wyróżniały się na tle walki. Severus rzucił się na kilku innych, a Hermiona próbowała wytrącić z równowagi Voldemorta.
Sprawnie uchyliła się przed klątwą, którą w nią rzucił, ale zanim się obejrzała Harry zajął się swoim nemezis. Pomagała Snape’owi.
Wokoło był tylko kurz i dym. Malfoyowie gdzieś uciekli, nawet nie opowiedzieli się po, której stronie stoją. Ron asystował Harry’emu, ale błysnęło zielone światło i trafiła go klątwa, na szczęście tylko Cruciatus. Kiedy zwijał się z bólu na podłodze celował w niego inny sługa Czarnego Pana.
-Drętwota!- krzyknęła Hermiona.
Ronald podniósł się i otrząsnął, śmierciożerca był cały odrętwiały. Wystarczyło jedno zaklęcie.
Nagle trafiła ją jakaś klątwa, ktoś złapał ją za rękę i trzymał mocno, rozpoznała te zimne ręce pianisty… Usłyszała tylko krzyk przerażenia i zapadła ciemność.

Powoli uniosła powieki, zraziło ją ostre światło i zamknęła oczy z powrotem. Przemogła się jednak i zamrugała kilka razy. Leżała na łóżku w skrzydle szpitalnym Hogwartu, intensywnie oświetlonym przez promienie słoneczne.
-Severus…- powiedziała ochrypłym głosem.
Ktoś złapał ją za rękę. Po raz drugi wypowiedziała to piękne imię, ale przed sobą miała Harry’ego. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale uspokoił ją gestem.
-Żyje.- rzekł.-Snape żyje. Voldemort nie.- uśmiechnął się.-Po wszystkim.
Odetchnęła z ulgą i opadła na poduszki.
-Gdzie…?- szepnęła.
Wskazał gestem gdzieś w bok. Obróciła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Severus też trzymał ją za rękę, jakie to śmieszne. Harry Potter i Severus Snape, właściwie można powiedzieć, że walczyli o jej uwagę.
-Mówiłem, żebyś się nie wychylała. Czy twoim zdaniem narażanie się dla Weasley’a nie zalicza się do wychylania?- wyszeptał groźnie.
Posłała mu całusa. Westchnął ciężko.
-Wasz przypadek jest bardzo dziwny.- usłyszała głos dyrektora.
Stał nad nimi.
-Rzucona klątwa trafiła w wasze złączone dłonie i jakby osłabiła się. Przeżyliście zaklęcie niewybaczalne trzeciego stopnia.- uśmiechnął się.-Już widzę te nagłówki: Para, Która Przeżyła.- roześmiał się.-Wasza miłość was ocaliła.
Już nie zaprzeczali.
-Hermiono…- szepnął Severus z uczuciem.-Wyjdziesz za mnie?- ścisnął lekko jej dłoń.
Skinęła głową, a w jej oczach zalśniły łzy.
-Wiedziałem, że tak będzie.- mruknął Dumbeldore do Harry’ego.-Wiedziałem od początku.

Koniec


wtorek, 21 maja 2013

Królewna Śnieżka i jej Książę.



Hogwart był pięknym miejscem. Każdy, kto się tam znajdował nie mógł napatrzeć się na to wszystko. Na tajemnicze sylwetki drzew Zakazanego Lasu, na uroczą, przytulną chatkę Hagrida, skąd słychać było pokrzepiające ujadanie Kła. Sam zamek był miejscem nie do opisania w swej niezwykłości. Z kamiennych ścian biła jakaś magia, strzeliste, zakończone gotycko okna świetnie się z nimi komponowały. Budynek był ogromny, a mimo to nie raził, wieżyczki zamku wystrzeliwały w górę i odznaczały się na błękitnym niebie. Ptaki zataczały koła nad jego dachem, sowy licznie leciały w stronę Wieży Zachodniej, gdzie mieściła się Sowiarnia. 
Zwykle uczniowie uważali Hogwart za swój dom. Zwykli mugole mogliby pomyśleć, że szkoła i dom to dwa niełączące się pod żadnym pozorem słowa. Hogwart nie był zwykłą szkołą, tam wszystko było inne. Choćby lekcje. Żadnej matmy, żadnej chemii, tylko numerologia, na którą i tak niewiele osób chodziło oraz eliksiry. Choćby związki. Zwykle związki z Hogwartu, zarówno te przyjacielskie, jak i miłosne, pozostawały na całe życie. Choćby wybryki. Przecież były sto razy lepsze i bardziej spektakularne w zwykłej szkole!
Nauczyciele? Ludzie, którzy w Hogwarcie odnaleźli spokój albo miłość i nie bardzo chcieli odchodzić. Zostali, by nauczać. Dumbeldore z McGonagall, a Hermiona z Severusem. 
Amortencja uwielbiała tę szkołę i właściwie bardzo żal jej było, że właśnie zaczynał się jej ostatni rok. Nie miała problemów z nauką, ani szkolnymi kolegami. Właściwie, miała jeden. Nazywał się Scorpius. Znali się od dziecka, świetnie się rozumieli, uwielbiała go. Phi. I co z tego? Po tych wszystkich latach jakoś nie mogła zdobyć się na powiedzenie prawdy, o swoich uczuciach. Może i miała matkę Gryfonkę, ale to wcale nie znaczy, że nie posiadała skrupułów przed rzuceniem mu się na szyję i zwichrzeniem jego blond czupryny. Nie, ona czasami była tak bardzo zamknięta w sobie jak ojciec. Były to nikłe chwile, zdarzyły się jej na razie tylko kilka razy w życiu, ale jednak zwykła pewność siebie i buntowniczość znikały jej z bladej twarzy, kiedy patrzyła w jego bladoniebieskie oczy. Nieśmiałość? To do niej nie pasowało, do niej, córki Naczelnego Ślizgona w Hogwarcie?
Tylko, że na ostatnim roku postanowiła to zmienić. 
I tak trwała, i trwała w tej obietnicy, danej sobie szeptem przed snem w pewną ponurą letnią noc, kiedy wspominała jego błyszczące oczy i wyostrzone kości policzkowe. A w Hogwarcie mijał czas. Właściwie, nawet sama Hermiona dziwiła się, dlaczego jej córka skupia się tylko i wyłącznie na nauce? Była śliczna i oglądała się za nią cała męska połowa szkoły. Nikt jednak nie podchodził do niej. Amortencja poza tym, że wyglądała jak ojciec, zachowywała się jak ojciec, miała też jego wsparcie. Uczniowie woleli nie ryzykować napojeniem jakimś śmiertelnym eliksirem. 
W końcu nie wytrzymała. Kiedy jej córka przechodziła korytarzem złapała ją pod ramię i stanowczo skierowała w stronę błoni. Amortencja była nieco wyższa od niej. Oczywiście, przeklęte geny Severusa wszędzie musiały dodać swoje trzy grosze.
-Amortencjo, czy ty przypadkiem nie masz jakichś problemów?- zapytała spokojnie.-Ze Scorpiusem na przykład?
Amortencja pokręciła przecząco głową.
-A niby jakich?- wzruszyła lekceważąco ramionami.
Hermiona tupnęła nogą.
-Zupełnie jak ojciec! Nie musisz udawać!
-Co: jak ojciec?- usłyszała nad swoją głową głęboki głos męża.
Nie zauważyła jak wysoka postać w czarnych szatach zbliżyła się do nich. Może i Amortencja zauważyła, ale najwyraźniej nie miała ochoty ją o tym powiadamiać. Ech, Ślizgoni...
-Twoja córka zachowuje się zupełnie jak ty!- rzuciła z wyrzutem Hermiona.
-Niby jak?- uniósł wysoko prawą brew. 
Hermiona odwróciła się w stronę córki. Wykorzystując okazję, Severus posłał Tencji przebiegły uśmiech. Kiedy Hermiona znów odwróciła się do niego, uśmiech momentalnie zniknął. Położyła ręce na biodrach. Zimowy wiatr rozwiał jej włosy. Ach, nie wspomniałam? W Hogwarcie zdążyła już nastać piękna zima.
-Właśnie tak!
-Ach, więc uważasz to za złe zachowanie?
-Ona nie żyje, w celibacie, Severusie!
-Hermiono!- warknął.
Zamiast pozwolił jej mówić dalej położył swoje usta na jej ustach i na chwilę zamknął oczy. Otworzył je i machnął ręką na córkę, była wolna. Z uśmiechem odwróciła się, nawet nie oglądając się za rodzicami, przyklejonymi do siebie.
Po chwili poczuła na dłoni znajomy uścisk. Serce w niej zamarło. Spojrzała w bladoniebieskie oczy i zagryzła dolną wargę. Miał taką chłodną, miłą w dotyku dłoń. Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Amortencja, co jest?- wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmieszku.
Otrząsnęła się i uniosła prawą brew do góry.
-A co ma być?- prychnęła lekceważąco.
-No.- skinął głową z satysfakcją.-A teraz chodź.
Pociągnął ją mocno za rękę i pobiegli w stronę Zakazanego Lasu. W sumie, podobało jej się to, czuła się dziwnie lekka i szczęśliwa, ale nie miała pojęcia gdzie ten wariat ją prowadził. Przekroczyli granicę drzew, gołych sylwetek bez liści, a mimo to pięknych. Powietrze zmieniło się na bardziej duszne, w gałęziach kryły się liczne ptaki i inne zwierzęta. Amortencja nie patrzyła na to. Zrównała się ze Scorpiusem i próbowała za nim nadążać. Po chwili zatrzymał się gwałtownie. O mało, co nie upadła.
-Co ty robisz, kretynie!- warknęła wściekle.
Uśmiechnął się uroczo. Aż zaparło jej dech w piersiach. Skinął głową w stronę dalszych drzew. Okazało się, że znaleźli się na polanie. Polana była idealnie okrągła, otoczona ze wszystkich stron drzewami, pokryta nikłą warstwą śniegu. Amortencja zadarła głowę. Konary łączyły się nad nimi, zasłaniając częściowo niebo. Zaczął sypać śnieg. Magia.
Scorpius znowu złapał ją za rękę, tym razem delikatniej, nieśmiało i poprowadził kilka kroków do przodu. Pokazał na coś palcem wskazującym. Na środku polany rosła jedna, jedyna biała lilia. Była piękna, a jej zapach uwodził.
-Lilia? W środku zimy, w lesie?- roześmiała się melodyjnym śmiechem.-Zwariowałeś?
-Dla ciebie wszystko.- szepnął.
Przesłyszała się? Podszedł bliżej niej i westchnął. Białe płatki śniegu odcinały się na jej kruczoczarnych włosach, opadających falami na ramiona, okalając jej twarz o ostrych i stanowczych rysach. Na blade do tej pory jak sam śnieg policzki wstąpiły delikatne, ledwie widoczne rumieńce. Czarne, głębokie jak tunele oczy jarzyły się entuzjazmem, czarne brwi, wyraźnie odrysowane na jej białej cerze marszczyły się lekko, tworząc na jej twarzy wyraz niewinnego zdziwienia i zauroczenia. Usta miała małe, ale słodkie, w kształcie serca. Nawet bez szminki były czerwone jak wiśnie. Założyła obszerny czarny kaptur na głowę, żeby ochronić się przed śniegiem. Biała jak śnieg, rumiana jak krew, a włosy czarne jak heban, przypomniało się Scorpiusowi. Była jego Królewną Śnieżką, dowodem na to, że połączenie Ślizgona z Gryfonką może być dobre. A on zamierzał być jej Księciem.
Poczuła silną ochotę przytulić się do niego. Postąpiła krok na przód i położyła swoje usta na jego ustach. To był ich pierwszy i tak niewinny pocałunek. I oboje od razu poczuli, że są dla siebie stworzeni, że ich usta niesamowicie do siebie pasują, że oboje nie będą mogli już żyć bez smaku swoich warg. 
Przytuliła się do niego i poczuła, że może stać tak całą wieczność. Jakby, czytając w jego poprzednich myślach, powiedziała:
-Tylko nie pozwól mnie zabrać Złej Królowej, kimkolwiek ona by nie była.
-Jesteś przy mnie.- zacytował ową bajkę.
Sięgnął po białą lilię, ale Amortencja niespodziewanie chwyciła go za rękę.
-Nie możesz jej zerwać. Jeżeli ją zniszczysz, gdzie będziemy przychodzić, co wspominać?
Uśmiechnął się i wyczarował drugą lilię. Odrzucił kaptur z jej głowy i wplótł kwiat w jej włosy. Przylgnęli do siebie ponownie.



_______________________________________________________
Severus i Hermiona - Piękna i Bestia, a co myślicie o Królewnie Śnieżce (Tencja, Scorpius)? Nie mogłam się powstrzymać i dodałam zdjęcia z mojego ulubionego serialu "Dawno dawno temu", tam rzeczywiście Ginnifer Goodwin (na zdjęciach) gra Śnieżkę, a ten obok Księcia <3 I jak?

sobota, 18 maja 2013

Obliviate


Dla 'ja ja', wykończysz mnie kiedyś, ale umrę szczęśliwa XD


Pocałowała go delikatnie. Wiedziała, że kiedyś w końcu będą musieli o tym porozmawiać. Ten temat był nieunikniony. Trzeba  było uleczyć chłopaków z tych okropnych wspomnień. Do tej pory jak ognia unikała tej rozmowy. Nienawidziła zaklęcia zapomnienia. Nigdy nie odnalazła rodziców. Nigdy już się do nich nie odezwała. To po prostu sprawiało jej ból, myślenie o nich, o tym durnym zaklęciu, o tym wszystkim. Ale tylko ona mogła zmodyfikować pamięć Rona i Harry'ego, tak, aby o niej zapomnieli, aby mogła wyjechać. Z tym, którego kochała. Nie było innego wyjścia.
Usiadła na ciemnozielonym dywanie, przed jego kominkiem. Wpatrzyła się w ogień, a kiedy duże dłonie dotknęły jej ramion, wzdrygnęła się i skuliła w sobie. Severus złożył delikatny pocałunek na jej policzku. Usiadł za nią i objął ją silnymi ramionami. Może i nie był doskonały, może i ją obrażał, może denerwował, może często się kłócili, ale ją kochał i tylko jego ramiona były dla niej oparciem. 
-Przecież to tylko ja.- szepnął.
Długo czekali aż w końcu Ron z Harrym przestaną z tym walczyć, wreszcie się z tym pogodzą. I się nie doczekali. Wciąż próbowali jakoś im przeszkodzić, a oni, jak na złość, po każdej kłótni, po każdym rozdzieleniu czuli się jeszcze bardziej ze sobą związani. Może to było głupie. Uczennica zakochana w Nietoperzu z Lochów, może to było bezsensowne. Ale czy życie jest sensowne? Czy jest sprawiedliwe? Skoro McGonagall miała prawo być z Dumbeldore'm, równie dobrze, ona mogła być ze Snapem. Życie to pokonywanie barier i przeszkód, nieustanne dążenie do celu. Być może ona już znalazła swój cel, znalazła miłość. 
-Jesteś gotowa?- zapytał cicho.
Mimo, że mówił swoim łagodnym, jedwabistym głosem, który zawsze ją uspokajał, wyczuwała w jego tonie nutkę złości. Wiedziała, że on najlepiej zostawiłby ich tu z myślą, że nie byli prawdziwymi przyjaciółmi.
-Ja mogę...- zaczął.
-Nie. Nie jestem słaba. Poradzę sobie.- powiedziała stanowczo. Jej ręce zacisnęły się mocno na jego przedramionach. 
-Wiem, że masz z tym zaklęciem złe wspomnienia.
-Severusie, ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jak to bardzo boli, gdy przypominam sobie, że już nie mam rodziców, że sama skazałam siebie na taki los.- po jej policzku potoczyła się jedna łza i wsiąknęła w plątaninę jej włosów.
Naprawdę to przeżywała. Z reguły była uczuciowa, odważna, dzielnie stawiająca czoła przeciwnościom, ale trochę za bardzo wrażliwa. Z niepokojem patrzyła na wszystko. Ostatnio po prostu nie mogła spojrzeć w oczy Harry'emu i Ronowi. Ale i tak postawiłaby na swoim. Już postanowiła. Wyjadą gdzieś daleko, razem, nie zostawią po sobie złych wspomnień. Przynajmniej nie zostawią chłopakom. Ci zbyt zażarcie walczyli o Hermionę. Od czasu numeru z eliksirem miłosnym, który Ron wlał jej do herbaty nawet bała się walczyć o to, żeby w końcu zaakceptowali jej związek. 
-Mylisz się. Może nie rozumiem, jak to jest stracić rodziców, ale tylko, dlatego, że ja nigdy ich nie miałem.- powiedział z goryczą w głosie.-Moi...
-Wiem jaki był twój ojciec, wiem, że się nad tobą znęcał, wiem, że twoja matka żyła w cieniu człowieka, który niszczył was oboje.- przerwała mu.
Raz zdarzyło mu się opowiedzieć jej o swojej przeszłości. 
-Ty nawet nie wiesz jak to jest patrzeć na swojego własnego ojca i myśleć, jak bardzo byłoby lepiej, gdyby umarł.- kontynuował.-Ciebie zawsze kochali, miałaś normalną rodzinę. Ja za to nigdy jej nie miałem. 
Odwróciła się do niego i swoimi ufnymi oczami zajrzała w jego oczy. Drżącą lekko ręką pogłaskał ją po policzku.
-Ale masz rację.- odezwał się nagle.-Znacznie gorzej jest poznać miłość i ją stracić, niż w ogóle jej nie mieć.
Pokręciła głową. Mocno zaciskał szczęki. Zwykle był twardym mężczyzną, jako wieloletni sługa zarówno Voldemorta jak i Dumbeldore'a nauczył się, iż płacz jest oznaką słabości. Tylko, że teraz łzy same, tak natarczywie napływały mu do czarnych oczu. Miał ochotę zapłakać głośno i łkając, wtulić głowę w jej loki. 
-Ciii...- szepnęła uspokajająco, przytulając się do niego.
Objęła jego twarz obiema dłońmi. Tak bardzo było jej go żal. Może ona dużo przeszła, ale przy jego problemach była to pestka. Złożyła słodki pocałunek na jego garbatym nosie.
-Teraz masz mnie i nie musisz się o nic martwić.
Uśmiechnął się.
-To chyba ja powinienem to powiedzieć.
-Nie, ty powinieneś tylko zrobić tak...
Zbliżyła do jego twarzy swoją twarz i pozwoliła by pocałował ją mocno, marszcząc brwi w ten charakterystyczny sposób, dając jej całego siebie. 
-Moja mała, przeklęta Gryfonka...- szepnął i odetchnął z ulgą, znajdując ukojenie wszystkich smutków w jej brązowych oczach.
-Mój duży, wredny Ślizgon?- zaśmiała się krótko.
Uśmiechnął się chytrze i znowu ją pocałował. I było wiadomo, że ze wszystkim sobie poradzą. Miłość to potęga. Pokona nawet dwójkę upartych Gryfonów.

_____________________________________________
Wiem, że krótkie, ale mam nadzieję, że jako takie wyszło xD

piątek, 17 maja 2013

Piękna i Bestia


Sevmione, masa angstu, ja sama się na tym popłakałam. Czuję, że muszę napisać Bellamorta. Może jutro ;-;

Hermiona czuła miętę do profesora eliksirów już od dawna. Kiedy inni widzieli w nim tylko jego wady, ona odnajdywała zalety. Wiedziała jaki jest wredny, sarkastyczny i zaborczy, a mimo to widziała, że to są ślady inteligencji, nieprzeciętnej zresztą, a może pozostawione piętno po czymś co przeżył. Kiedy inni patrzyli na niego z odrazą, ona dostrzegała jego ładnie wyostrzone kości policzkowe i głębie jego czarnych oczu, kiedy inni narzekali na jego częste złoszczenie się, ona widziała tylko, że jest energiczny, że mimo wszystko pozostaje w ciągłym ruchu, wyruszając na misje i wykonując zadania. Kiedy inni wzdrygali się na widok jego czarnych szat, ona widziała jedynie, że ładnie podkreślają jego sylwetkę, że nie wyobraziłaby sobie go w niczym innym. Kiedy wszyscy nie cierpieli tej całej aury wokół niego, ona ją uwielbiała, był mroczny i jedyny w swoim rodzaju.
Zdawała sobie sprawę z tego jakie miała u niego szansę. Była tylko głupią uczennicą, bezwartościową, tak samo wkurzającą jak wszystkie. Mało tego, nie była ładna. Gdy w nim dostrzegała same zalety, w sobie widziała jedynie wady, już nie podobała jej się burza loków jaką miała na głowie ani jej oczy, nic.
Wiedziała, że nigdy ani nie poczuje słodyczy jego ust, ani jego zapachu, wtulając się w jego szatę. Po prostu wiedziała, że nigdy jej nie zauważy.

Severus za to od dawna oglądał się za Gryfonką, coraz częściej przyłapywał się na myśleniu o niej na lekcjach, na patrzeniu na nią, na wyczekiwanie na nią w bibliotece. W miarę jak z nią rozmawiał, dostrzegał też jej nieprzeciętną inteligencję, chyba nie spotkał jeszcze ucznia, który znałby na pamięć połowę ksiąg z hogwarckiej biblioteki. Kiedy na nią patrzył zauważał coraz więcej atutów jej nieokiełznanej urody, jej wielkie brązowe oczy,  jej zaokrągloną sylwetkę,  jej piękne usta. Czasem, gdy z nią rozmawiał po prostu zapominał o całym świecie, była tylko ona. Ona i nikt inny.
Rano patrzył w lustro i krzywił się, nie miał szans. Dostrzegał blizny, które może na twarzy nie były tak widoczne, ale jednak. Widział swój wydatny, garbaty nos i wąskie usta. Nie mógł znieść myśli, że te usta nigdy nie dotkną jej ust, nigdy nie musną jej policzka, jej ręki. Wtedy po prostu odwracał się z zaciśniętymi mocno szczękami, a później wyżywał na pierwszym uczniu jakiego spotkał.
Jego charakter też pewnie by jej nie pasował, przecież był szorstki, zawsze ją obrażał i traktował z dystansem. Tylko, że nie mógł tak po prostu zaprosić uczennicę na randkę. Tak, była pełnoletnia, ale jego zasady mu na to nie pozwalały.
I przeklinał się w duchu za nie. Bo przez jego durną dumę miał jej nigdy nie dotknąć, nigdy nie przytulić… Ale i tak wiedział, że traktuje go jak zwykłego nauczyciela, z należytym szacunkiem i słodyczą w głosie, ale bez żadnych kontekstów.

Żyli w nieświadomości swoich uczuć. Mijali się na korytarzu, wzdychali w duchu, rumienili się, myśląc o sobie, śniąc o sobie nawzajem, nie przesypiając nocy, płacząc, karcąc siebie za głupotę i swawolę, wmawiając, że jedno nie ma szans u drugiego.
Mijały godziny, za godzinami dni, a za dniami miesiące, a sytuacja nie poprawiała się. Żadne nie miało odwagi wychylić się, a tym samym być może wystawić na pośmiewisko. Na lekcjach patrzyli na siebie, nieświadomi tego, myśleli o sobie, nieświadomi tego, marzyli o sobie, nieświadomi tego.
Byli jak zagubieni we mgle, tak gęstej jak mleko. Żadne nie potrafiło odnaleźć drugiego.

A potem rozpętała się wojna. Wszyscy walczyli, niektórzy ginęli. Świstały zaklęcia, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać stanął oko w oko z Chłopcem, Który Przeżył. Ściany Hogwartu nie wytrzymywały, waliły się jedna po drugiej, sale zasypane były gruzem, wieża Gryfonów już nie istniała. Jedni wili się z bólu na ziemi, inni patrzyli w czarne niebo oczyma bez wyrazu, którym nie było dane już nic zobaczyć. Jeszcze inni, z których ran lała się obficie krew czołgali się w stronę przyjaciół, jedni byli zatrzymywani w pół drogi, innym dane było otrzymać pomoc. Niektórych w ogóle nie zauważano. Pył sypał się jakby z nieba, każdy walczył o życie swoje i bliskich.
Severus stał z boku i dyskretnie rzucał taką ilość zaklęć w stronę Śmierciożerców, ile tylko mógł. Pomagał leczyć tych, którzy byli blisko niego, ochraniał ją jak tylko potrafił. Każdy, kto odważył się wycelować w nią różdżkę padał na ziemię i już nigdy nie powstawał o własnych siłach.
Hermiona nie widziała skąd przychodzi pomoc. Wokół niej nie było nikogo, kto mógłby jej zagrażać, wszyscy zostali zabici. Spojrzała w bok i zobaczyła coś, czego nie mogła zapomnieć przez resztę swojego życia, choć trwało to krótko.
On, ten, którego pokochała został powalony zaklęciem. Prawdopodobnie śmiertelnym. Teraz już nie liczyła się bitwa, nie obchodziło ją kto wygra, chciała tylko być przy nim. Nie wiedziała po czym biegła, czy byli to jej przyjaciele, którzy też zostali bezczelnie trafieni zaklęciami, a może wrogowie. Na celu miała tylko jego.
Kiedy do niego dobiegła kolana ugięły się pod nią. Już nie potrafiła powstrzymać łez, nawet, zaciskając szczęki tak mocno, że ból stawał się nie do zniesienia. Ciekły strumieniami po jej policzkach i skapywały na jego szatę. Z kilku jego ran tryskała obficie krew, on sam był blady jak ściana i leżał bez ruchu.
Podniosła go do siebie i wtuliła swoją twarz w jego twarz.
-Severusie… pproszę… prooszzę…- łkała.-Kkocham ciię, rozzummiesz?- wyszeptała drżącym głosem.
-Dziękuuję.- szepnął tak cicho, że ledwie było go słychać.
-Za co… Zza coo dziękujeesz?- szlochała głośno, ale jednocześnie starała się jak najlepiej zinterpretować uczucia w czarnych oczach.
-Za pokochanie bestii.
Zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Pocałunek, który sobie oddali był najlepszym, najpiękniejszym pocałunkiem jaki oboje w życiu przeżyli. Był tak pełny rozpaczliwej miłości i desperackiego pragnienia bliskości, tak pełny słodyczy pierwszego pocałunku, że oboje pomyśleli, iż może być to ich ostatni pocałunek w życiu, bo oboje nigdy już nie chcieli poczuć nic innego, co mogłoby ten pocałunek zagłuszyć.

W chwilę później w Hermionę trafiło mordercze zaklęcie tego samego Śmierciożercy, który zdołał powalić na ziemię Severusa. Zachwiała się i opadła na jego tors, a jej loki rozsypały się na jego czarnej szacie. Zmarli w tej samej wyjątkowej chwili, kiedy żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy.
Ich życzenie spełniło się, ów prawie niewinny pocałunek został jedynym jaki sobie oddali, zasnęli w swoich ramionach, patrząc sobie w oczy, tak jak każdy z nas chciałby umrzeć.
Piękna i Bestia zmarli, nie zdając sobie sprawy z tego, że cały czas byli Piękną i Bestią. Piękna i Bestia zasnęli, nie zdając sobie sprawy ze swojej tak wielkiej miłości. Zmarli, pozostawiając siebie bez odpowiedzi na pytania, których tyle mieli sobie do zadania.

Za to teraz, kiedy wiatr zerwał się, kiedy przyjaciele zebrali się wokół nich, łkając cicho, kiedy wszystko ucichło i zanikło mogli być naprawdę razem. Nieprzerwanie na zawsze tak jak to powinno być ze wszystkimi Pięknymi i Bestiami na świecie.   

czwartek, 16 maja 2013

Raz był romantycznym


Dla 'ja ja', zamęczysz mnie tym "romantycznie", "nie romantycznie" xD <3

Severus Snape raz w życiu był romantycznym facetem. Tylko jeden jedyny raz pozwolił sobie na niekończący się uśmiech i flirt. I nie żałował. Dlaczego, spytasz? A, dlatego, że teraz, zarówno, kiedy się zasypiał i budził, ona leżała na jego torsie i słuchała bicia jego serca, albo, wtulona w niego, z rozsypanymi na poduszce lokami, uśmiechała się przez sen. Codziennie ją całował, codziennie z nią rozmawiał, codziennie wdychał jej zapach, potrzebny mu do życia jak tlen. I też się uśmiechał. I nie żałował. 

Ostatni dzień szkoły w Hogwarcie nie był piękny jak wszystkie inne. Padało. Phi! To mało powiedziane. Deszcz siąpił nieustannie, uderzał o szyby zamku i zalewał błonie. Uczniowie nie ruszali się z zamku. Dlaczego akurat teraz? Dlaczego akurat teraz musiała być taka pogoda? Teraz, kiedy już wszystko miał zaplanowane, kiedy skończył w końcu te głupie lekcje u Minerwy? Minerwa McGonagall uparła się, by przez dobry miesiąc udzielać mu rad typu "jak oczarować pannę Granger"...  Miał tego serdecznie dość i zamierzał pokazać tej starej Gryfonce, że nie potrzebuje jej rad. Tylko, że on nigdy w życiu nie próbował być romantycznym. Nie był jakimś Lockhartem, żeby się tak wydurniać.
Nie miał jednak innego wyjścia. Coś "tknęło" go i kiedy szedł korytarzem, wyjrzał przez okno. Czy ona zwariowała? Hermiona Granger szła spokojnie przez błonia, trzęsła się z zimna i obejmowała ramionami. Deszcz zmoczył jej włosy, nie widać było czy płakała, czy tylko krople spływały jej po twarzy.
Bez zastanowienia wyleciał z zamku i dobiegł do niej.
-Zwariowałaś całkowicie?!- wrzasnął na nią. Skuliła się w sobie.-Jeszcze się rozchorujesz. Chodź.
Założył jej swój szalik i płaszcz, potem objął ją silnym ramieniem i ruszył żwawym krokiem do przodu. Nie nadążała za nim. Zaczynał podejrzewać, że naprawdę płakała, że to nie były krople deszczu. Z cichym westchnieniem wziął ją na ręce.
-Profesorze, co pan najlepszego wyprawia?- spytała słabym głosem.
Ucałował delikatnie jej czoło, a ona spłonęła rumieńcem, jak zawsze zresztą. Zaniósł ją do swoich komnat, nie zważając na gapiących się na nich uczniów, nauczycieli i osłupiałą Minerwę. Uśmiechnął się do niej krzywo. 
Gdy znalazł się w swojej sypialni, położył Hermionę na łóżku i dokładnie okrył ją kołdrą. Była taka przemarznięta, że nawet nie miała czasu na zdziwienie. Po prostu zamknęła oczy i pozwoliła, by jego ręka ostrożnie głaskała jej czoło i policzek.
Machnął różdżką i osuszył jej zaklęciem włosy oraz ubrania. Teraz już na pewno wiedział, że płakała. Miał być romantyczny? Dobrze.
-Znowu płaczesz przez tego kretyna, który nie jest ciebie wart?- zapytał spokojnie.
Wytrzeszczyła na niego oczy. Jeszcze nigdy go takim nie widziała.
-Tak, przez, przez Rona, bo...
-Bo on nie potrafi docenić kobiety, która się szanuje, a nie prowadzi jak pierwsza lepsza.
Skinęła głową. Sama przyciągnęła do siebie jego twarz i zaczęła całować delikatnie jego wargi. Czuł się, czuł się świetnie. Pogłębił pocałunek i bardziej zachłannie całował ją, jednocześnie się do niej przybliżając. Kiedy mieli oderwać się od siebie by złapać oddech, kiedy Severus zamierzał złożyć kilka pocałunków na jej ramionach i szyi, a w jego oczach zapłonęło czyste pożądanie, którego nie czuł od tak dawna, do pokoju wtargnął Ronald Weasley. 
Snape'owi na sam jego widok zrobiło się niedobrze. Ron za to wyglądał na wściekłego.
-A, więc to tak?- zaśmiał się drwiąco.-Dla mnie jesteś zimna jak ryba, dlaczego, bo wieczorami chodzisz do profesora od eliksirów?- splunął na podłogę.
Nikt nie będzie pluł na jego podłogę i nikt nie będzie obrażał Hermiony Granger w jego obecności. Severus wstał i wyprostował się. Był o wiele wyższy od Rudzielca. Ron skulił się w sobie. Severus za to uniósł prawą brew wysoko do góry. 
-Może się przesłyszałem...
Rudy nie dał mu skończyć.
-Nie, nie przesłyszałeś się, Nietoperzu!
Snape spokojnie podwinął rękawy szaty, odsłaniając umięśnione ręce i Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Przymierzył się, a potem walnął Weasley'a z pięści w nos, najmocniej jak potrafił. Rudy uciekł, z prawdopodobnie złamanego nosa ciekła mu krew, przy okazji Severus zostawił mu też rozciętą wargę. Wstrząsnął ręką. Dawno tego nie robił i chyba wyszedł z wprawy. Odwrócił się do Hermiony. Widział w jej oczach strach. Usiadł na łóżku i objął jej twarz obiema dużymi dłońmi.
-Ja...- zaczął.
-Od dawna chciałam to zrobić.
I rzuciła mu się na szyję. Więc tak wyglądała romantyczność? Podobało mu się. Mógł być romantycznym częściej.

__________________________________________
Chyba jednak nie podołałam XD

środa, 15 maja 2013

Romantycznie


Dla 'ja ja', romantycznie, ale nie przesadnie romantycznie.

Severus Snape nie cieszył się z tej wyprawy. Ona zresztą też nie. Oboje nie byli zadowoleni ze swojej obecności. Ale przecież ktoś musiał wykonać to zadanie. Skoro Dumbeldore wyjechał, a McGonagall musiała zostać, pilnując szkoły, skoro żaden inny nauczyciel się do tego nie nadawał, to musieli być oni. Od dawna się nie znosili. Od czasów szkolnych, odkąd on odejmował jej punkty za byle co, a ona jeszcze go obrażała, w chwilach największej słabości. Nigdy nie czuła potrzeby nauczania w Hogwarcie, ale skoro dyrektor tak nalegał, by objęła to stanowisko nauczycielki Obrony Przed Czarną Magią... Zgodziła się. Zgodziła i wiedziała, że popełniła błąd.
Dlaczego? Mistrz Eliksirów, ten, którego na ostatnim roku miała ochotę zabić za niższą ocenę niż Wybitny, zaczął jej się podobać. On zaczął jej się podobać! Też coś. Musiała jednak przyznać, że w jakiś wyjątkowy sposób był przystojny. Ostre rysy, garbaty nos, czarne, przetłuszczone włosy, to wszystko do niego pasowało i nie wyobrażała go sobie jako kopię Cedrika czy jakiegoś innego przeciętnie przystojnego faceta.
Coś ciągnęło ją do niego coraz bardziej. W jego obecności rumieniła się jak głupi szczeniak, zapominała, co miała powiedzieć i prawie w ogóle nie oddychała. Chyba, że oddychała, ale trzy razy szybciej niż normalnie. Mogła spokojnie stwierdzić, że ze swoją nonszalancją w ruchach, swoją gracją i wyniosłością, był bardzo pociągający. Nie dopuszczała do siebie myśli, że się zakochała. Niemożliwe.
On myślał podobnie. Odkąd pojawiła się w Hogwarcie jako nauczycielka zauważył, że wypiękniała. Jej oczy nabrały bystrości i wyrazu żalu, pewnie po stracie tego jej Rudzielca Weasley'a. Włosy nie puszyły się już tak bardzo, poskręcane w łagodne loki, opadały kaskadami na jej ramiona. Miała mile zaokrąglone kształty, a kiedy znajdował się blisko niej, czasem nie mógł powstrzymać westchnienia czy jakiegoś cichego pomruku. A przecież nawet Lily tak na niego nie działała. To było nie do pomyślenia. 
I jeszcze Dumbeldore  wysyłał ich na tę misję! Ten stary dureń dobrze wiedział, że Snape w obecności Hermiony wariuje. Uknuł to. Na pewno. A on nie mógł dopuścić do tego, by zdradzić się ze swoimi uczuciami. 
Ich misja może nie wydawała się trudna. Potrzebowali tylko łuski smoka, a dokładnie Chińskiego Ogniomiota. Może inaczej. Misja nie była skomplikowana. Sam smok był zdecydowanie okropnym przeciwnikiem. 
Aportowali się za bramami Hogwartu, bez słowa. Żadne z nich nie miało ochoty zaczynać rozmowy. Każde chciało wykonać zadanie i wrócić do szkoły. Ona wiedziała, że nogi ugięły by się pod nią, gdyby usłyszała jego głęboki głos, on wiedział, że patrząc na jej słodkie usta, po prostu by się na nią rzucił. 
Znaleźli się w jakichś górach. Nie wiadomo gdzie. Hermiona popatrzyła przed siebie. Nagle z nieba zleciało ogromne zwierzę, o umięśnionych, tylnych kończynach, przypominające węża z wielkimi, zamaszyście, zgarniającymi powietrze, skrzydłami. Zachwiała się, a kiedy spojrzała za siebie, zauważyła przepaść. Pisnęła cicho, bo zakręciło jej się w głowie. Severus w ostatniej chwili złapał ją mocno za rękę. Smok latał nad ich głowami, a z nosa buchał mu ogień. Snape szybko wziął Hermionę na ręce i zaniósł ją do pierwszej lepszej jaskini, gdzie mogliby się schronić. Położył ją na ziemi. Nie miała najmniejszej ochoty opuszczać jego silnych ramion, dlatego poczuła się urażona.
-Gdzieś ty nas sprowadził?- warknęła, otulając się swoimi ramionami.
Severus westchnął i wyczarował koc, którym ją czule otulił. Była zdziwiona nadzwyczajną łagodnością w jego zachowaniu.
-Trafiliśmy na samicę.- mruknął.-Prawdopodobnie nas stąd nie wypuści, a my nie możemy się deportować, póki nie zdobędziemy łuski.
-Samica.- Hermiona jęknęła.
-A czy to moja wina?
Zbliżał się wieczór. Czekali aż smoczyca zaśnie, było to jedyne wyjście. Gwiazdy zabłysnęły na czarnym niebie, księżyc rzucał blask na wejście do jaskini. Severus rozpalił ognisko. Hermiona westchnęła. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę jak to wszystko romantycznie wygląda? Nawet on w tych swoich czarnych szatach? Skoro już znaleźli się w tym miejscu razem, to postanowiła to wykorzystać. Zbliżyła się do niego i zmusiła go, by objął ją jednym ramieniem. Ze zdziwieniem spojrzał w jej brązowe oczy. Odbijał się w nich blask ognia.
-Co ty wyprawiasz?- zapytał spokojnie.
-Zimno mi. Wolę się przytulić do ciebie, niż do ogniska.
Wzruszył ramionami. Skoro to jedyna okazja... Oparł podbródek na jej głowie i objął ją ramionami. Jej magnoliowy zapach działał na niego jak... afrodyzjak? Po prostu doprowadzał do szaleństwa. 
-Zauważyłeś, że to bardzo romantyczne?- mruknęła po chwili.
-Tak, bardzo romantycznie. Siedzimy w ciemnej, zimnej jaskini, czekając aż ogromny smok zaśnie i będziemy mogli wyrwać mu łuskę, a potem dobrodusznie podarować Dumbeldore'owi.- prychnął wściekle.-Zaiste, bardzo romantyczne.
-Oj, przestań, a gdybym zrobiła tak?
Odwróciła się do niego i złożyła niewinny pocałunek na jego ustach. Musiał zachować spokój, spokój. Spokój, kretynie! Hermiona uśmiechnęła się. Powoli składała słodkie pocałunki na jego obu policzkach i skroniach, na jego garbatym nosie i włosach, na powiekach i kącikach ust.
-Co ty robisz?- warknął.
-Całuję cię. Myślałam, że to jasne.- powiedziała i wróciła do całowania jego czoła.
-Dlaczego to robisz?- pomiędzy jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka.
Westchnęła.
-Podobno jesteś inteligentny, bo mi się podobasz!- zniecierpliwiła się.
Uśmiechnął się chytrze i przyciągnął ją do siebie. Tego się nie spodziewała. Znaczy, nie spodziewała się, że Severus Snape okaże jakiekolwiek uczucia. Całował ją zachłannie, a potem oderwał się od jej ust i przeniósł na szyję. Odgarnęła włosy zamaszystym ruchem i z cichym westchnieniem wygięła szyję, dając mu większe pole do popisu. Po chwili przekonała się, że choć Severus Snape miał w życiu tylko Lily jako dziewczynę i to przez krótki czas, to i tak miał wrodzony talent do całowania. Wiedział, co robi. Kiedy odrzucił koc, którym wcześniej ją otulił, gdzieś w bok, jego oczy zapłonęły pożądaniem, a ramiona ścisnęły ją mocniej, nagle przypomniała sobie o misji, jaką im powierzył Dumbeldore.
-A, a smok?- wymruczała.
Trochę rozpraszał ją fakt, iż jego duże ręce o smukłych palcach, wędrowały, coraz wyżej po jej nodze.
-Jaki smok?- spytał jedwabistym, niskim głosem.
Ach, gdyby jedwab miał głos, to byłby jego głos...
-Łuska, łuska, Severusie...- próbowała się otrząsnąć, ale jego obecność nie pomagała jej w tym.
-Łuska?- uśmiechnął się szczerze, a ona z miejsca zakochała się w tym uśmiechu.-Po łuskę, niech sobie Dumbeldore sam przyjdzie, my będziemy zajęci...
Gdy jego usta, znów zajęły się jej ustami, gdy wstrząsnęły nią dreszcze, bo jego ręka znowu znalazła się na jej udzie, oboje pomyśleli, że jednak jest romantycznie. 

___________________________________________
I jak? ;D

Swatka - odsłona 2


Dla Cassandry Green, której swatka Dumbeldore bardzo się spodobała.


Dumbeldore naprawdę nie wiedział jak ich ze sobą połączyć. A przecież tak do siebie pasowali! Czytali te same książki, oglądali te same, mugolskie filmy, lubili te same rzeczy, oboje zostali zranieni przez pierwszą miłość. Na wszystkie dropsy i Minerwy tego świata, dlaczego musieli być oboje uparci jak rodowe hipogryfy? Czasem zastanawiał się, czy czasem nie mają w tym kierunku jakichś korzeni.
Pewnego dnia po prostu się wkurzył. Miał stalowe, nie, tytanowe nerwy, ale tego już nie dawało się wytrzymać. Warczeli na siebie, Severus odejmował jej punkty, a ona go obrażała, on odejmował więcej punktów, a ona nic sobie z tego nie robiła. Gdyby powiedział komuś, że widzi w tym ich zachowaniu szczerą miłość, ten ktoś po prostu by go wyśmiał. Zwyczajnie wyśmiał. Tak samo byłoby gdyby powiedział to, któremuś z nich. Severus rzuciłby zaklęciem niewybaczalnym, Hermiona uznałaby go za kompletnie chorego.
Wezwał Severusa do gabinetu. Mistrz Eliksirów zrobił Wejście Smoka, załopotał szatami i z naburmuszoną miną usiadła na wskazanym przez dyrektora miejscu. 
-Po co mnie wezwałeś?- zapytał spokojnie.-Jeśli znowu chcesz porozmawiać o Granger, to wybacz, ale...
Dumbeldore miał tego serdecznie dość. Machnął od niechcenia różdżką w stronę nauczyciela i z cichym westchnieniem patrzył, jak Nietoperz z Lochów zamienia się w małą, czarną mysz z długim ogonem. Mysz zapiszczała przeraźliwie. Dumbeldore syknął na nią.
-A teraz pójdziesz, grzecznie do panny Granger, ona uratuje cię przed Krzywołapem i w końcu zrozumiecie, jakim darzycie się uczuciem.- powiedział przymilnie.
Mysz wymachiwała małymi łapkami, ale nie mogła nic zrobić, tylko piszczeć przeraźliwie. W końcu zrobiła ruch, który pewnie miał być prychnięciem albo burknięciem i lekko pobiegła w stronę drzwi. Dumbeldore zatrzymał ją chrząknięciem. 
-Chcesz może, Severusie, dropsa na drogę?- zapytał z uśmiechem.
Mysz nic nie zrobiła, tylko zniecierpliwiona wyszła. Mocowała się przez chwilę z drzwiami. Dumbeldore otworzył je. Mysz rzuciła mu złowrogie spojrzenie, o ile mysz mogła coś takiego zrobić. Dyrektor wrócił na swoje miejsce, a z szuflady biurka wyjął dziwny fałszoskop. Stuknął w niego różdżką i niemal zaraz pojawiły się na nim obrazy. Nie, nie wrogów, a myszy, która zmierzała do lochów.
-Uparty osioł.- mruknął Dumbeldore do siebie.
Nagle myszy zagrodziła drogę Pani Norris. Oblizała się i przygotowała do skoku, a jej czerwone oczy błyszczały. Mysz najwyraźniej chciała nawrzeszczeć na zwierzę, ale wyszedł jej z tego tylko cichy pisk, co swoją drogą, jeszcze bardziej kota zagrzało do walki. Mysz zaczęła uciekać na swoich krótkich łapkach. Dumbeldore zauważył z uśmiechem, że zmierza, nie gdzie indziej, ale właśnie do prywatnego dormitorium panny Prefekt Naczelnej. Przemknęła przez szparę i znalazła się w pomieszczeniu, do którego kot nie mógł się dostać. Był za duży.
Panna Granger przebierała się przed lustrem. Dumbeldore mógłby przysiąc, że mysz uniosła prawą brew wysoko do góry, a na jej pyszczku pojawił się chytry uśmieszek. Zgodnie z planem, zgodnie z planem, pomyślał wesoło dyrektor.
Krzywołap, zaciekawiony nowym zapachem, który wtargnął do pokoju zeskoczył zgrabnie z łóżka. Zauważył mysz i prychnął wściekle. Hermiona obejrzała się i zwęziła oczy w szparki, kiedy zobaczyła małe zwierzę. Mysz wyraźnie odetchnęła z ulgą. Kobieta wzięła kota na ręce i spojrzała na niego surowym wzrokiem.
-Nie możesz zjeść tej myszy.- powiedziała stanowczo.-Jeszcze byś się rozchorował.- zaśmiała się melodyjnie i pocałowała rudego kota w czubek głowy.
Dumbeldore zerknął na mysz. Najprawdopodobniej zgrzytała zębami ze złości. Hermiona wypuściła Krzywołapa za drzwi. Z pewną niechęcią oddalił się korytarzem na swój codzienny spacer po zamku. Spojrzała na mysz. Z westchnieniem złapała ją i położyła sobie na otwartej dłoni. Usiadła na łóżku i pogłaskała jednym palcem głowę myszy.
-Co ty tu robisz?- zapytała.-Dlaczego wszystkie myszy pakują się tam, gdzie najwięcej kotów?
Ta mysz kogoś jej przypominała. Kogoś, kto cały czas na nią wrzeszczał, mimo, iż miała tak wielką ochotę tego kogoś pocałować. Jakaś dziwna wyższość i duma w ruchach myszy wydały jej się tak bardzo znajome...
-Wiesz, chyba wyglądasz trochę jak ten mój przeklęty nauczyciel eliksirów.- mruknęła w stronę myszy.-Straszny jest.- mysz, gdyby mogła, prychnęłaby groźnie.-Strasznie przystojny, na ten swój pokręcony sposób. Strasznie przyciągający.- małe zwierzę wytrzeszczyło na nią oczy.-No i co się dziwisz? Oczywiście dla niego nieważne jest, że kocham się w nim od piątej klasy, samolubny Ślizgon, jak oni wszyscy.
W miarę jak opowiadała, a to o oczach Mistrza Eliksirów, a to o jego inteligencji, mysz łagodniała i wpatrzona w twarz kobiety, słuchała. Dumbeldore ziewnął przeciągle. Ileż można słuchać o czarnych oczach?
Stuknął w fałszoskop różdżką i uważnie patrzył, co zrobi Hermiona. A Hermionę coś popchnęło do tego, by złożyć pocałunek na głowie myszy. Po chwili zobaczyła Mistrza Eliksirów, siedzącego na jej łóżku. Zbyt blisko. Przełknęła głośno ślinę i zamrugała nerwowo. To sen, że Nietoperz z Lochów dobrowolnie znalazł się w jej sypialni? Zdała sobie sprawę z tego, co opowiedziała myszy i spłonęła rumieńcem.
Snape uśmiechnął się chytrze i bez ostrzeżenia zaczął całować ją, najpierw delikatnie, bez pośpiechu, a potem coraz zachłannie. Oboje opadli na łóżko. Dumbeldore z uśmiechem satysfakcji na pomarszczonej twarzy stuknął różdżką jeszcze raz w fałszkoskop i obraz zanikł. Schował maszynę do szuflady biurka na pajęczych nóżkach.
-Jak po tej nocy znowu zaczną na siebie warczeć, to ja nigdy w życiu nie zjadłem dropsa.- mruknął do siebie.

______________________________________
I co? Ujdzie?

niedziela, 12 maja 2013

Wstawaj!


Dla 'ja ja', która dała mi wolną rękę, jeśli chodzi o angst-humor.


Bitwa o Hogwart nie była straszna, nie, ona była przerażająca. Jeśli naopowiadali ci, czytelniku, bzdur, typu, "czarodzieje od razy wygrali i wybili wszystkich śmierciożerców", pod żadnym pozorem w nie nie wierz. Nie są warte twojej uwagi. Bitwa trwała długo i pochłonęła aż za dużo ofiar, nie tylko ze strony śmierciożerców, ale także z naszej. Zginęli ci, których kochaliśmy, których ceniliśmy i szanowaliśmy. To była wielka strata, a sami słudzy Voldemorta, a raczej ich resztki błądziły po świecie, niszcząc co popadnie jeszcze przez długi czas. A, więc posłuchaj jak było naprawdę i kogo wojna dotknęła najbardziej.

Śmierciożercy, wraz z Voldemortem stanęli pod murami zamku. Obrona profesora Flitwicka nie mogła wytrzymać ich mordercze zaklęcia długo, nieprzerwanie próbowali rozerwać bańkę, chroniącą Hogwart. Towarzyszył im sam Tom Riddle. Ale jego nie interesowało, co stanie się z nimi wszystkimi, chciał tylko dokonać z przyjemnością tego, czego nie zdołał dokonać kilkanaście lat temu.
Severus Snape odszedł od niego dzień wcześniej i był pewny, że popełnił błąd. To życie było takie męczące, takie obrzydliwe, za dnia nauczyciel wyżywający się na niewinnych uczniach, nocą śmierciożerca, zabijający i torturujący niewinnych. Ale przecież sam wybrał taką drogę. I za to się nienawidził. Tylko to trzymało go na tym okropnym świecie, że robił to dla niej, dla jego ukochanej. Przypominając sobie jej uśmiech, stawał przed swoim Panem, znosił kolejne zaklęcia torturujące, nawet jeśli były tak mocne, że pozostawiały blizny. Mając w głowie jej oczy, wracał do zamku ze spotkania sług Czarnego Pana, zasypiał i budził się. Była jego życiem, jego nadzieją, jego światłem, jego jedynym pocieszeniem.
Walcząc, przeskakując przez ciała martwych ludzi i przyjaciół, pozostałości po czarodziejach, którzy według niego nigdy nie powinni zginąć także myślał o niej. Może właśnie to go zgubiło? Może za intensywnie starał się utrzymać w głowie obraz jej słodkich ust? 
I kto trafił go morderczym zaklęciem? Kto? Lucjusz, jego najlepszy przyjaciel. Upadając, zobaczył jego długie, blond włosy, znikające za rogiem. Poczuł tak silny ból w klatce piersiowej, że wolał umrzeć, naprawdę chciał już umrzeć niż trwać w tym bólu jeszcze przez chwilę. Zawsze starał się być dzielny. Zawsze. Ale teraz? Teraz po prostu nie mógł, łzy spływały mu po policzkach, a najgorsze było to, że umierał bez niej, bez jej rumianej twarz nad sobą, bez jej zapachu i jedwabistych włosów. Kiedy ból trochę ustał, spróbował podnieść głowę, ale nic nie zobaczył w kłębie dymu, kurzu i błyskających różdżek. Głowa opadła mu bezwładnie na zimną ziemię, oddychał ciężko.

A ona go zobaczyła. Zobaczyła i biegła do niego, miała nadzieję go pocałować, przytulić, ulżyć w bólu. Od dawna chciała to w końcu zrobić. Nie zwracała uwagi na zaklęcia świszczące jej nad głową, uchylała się przed nimi prawie machinalnie. Pokonała ostatnim odcinek, rzuciła ostatnim zaklęciem w jakiegoś śmierciożercę i padła na ziemię obok niego. Odgarnęła czule włosy z jego twarzy i złożyła na jego policzku nieśmiały pocałunek.
Otworzył oczy, z trudem i powoli, ale otworzył. Błądził wzrokiem przez chwilę, potem jego czarne oczy, w których odbijały się gwiazdy, uporczywie świecące na niebie, zatrzymały się na niej.
Otworzył usta i przez moment zbierał siły, żeby coś powiedzieć.
-Her... Her... Miona...- wyszeptał i przełknął z trudem ślinę. 
Nagle ktoś odepchnął ją mocno, poczuła się strasznie. Przybyła kobieta pochylała się nad nim, jej łzy kapały na jego twarz. Ale było już za późno na wyznanie miłości, za późno na ostatni pocałunek, za późno na wszystko. Już nie otworzył oczu, już nic nie szeptał.
-Wstawaj!- krzyknęła.-Sev, ty nie możesz umrzeć, nie możesz mnie zostawić, proszę, wstań, wstawaj!- wrzasnęła.-Wstawaj, ty draniu!- zawyła jeszcze raz i płacząc uderzyła pięścią w jego klatkę piersiową, ostatni raz wtuliła głowę w jego tors.
Kobieta poderwała się z ziemi i zadarła głowę, głośno szlochając. Spojrzała na nią.
-Zabij mnie! Zabij mnie!- krzyczała w jej stronę kobieta.-Proszę, zabij.- wyszeptała, a łzy lały się strumieniami po jej policzkach.-Obiecałam mu być, być przy nim, jeśli, jeśli miałby uumrzeć w tej, tej bi... bitwie! Obiecałam mu to!- wrzeszczała jak opętana. W huku wojny jednak nie było jej aż tak słychać.-Zabij mnie.
Przytuliła do siebie kobietę. 
-Nie mogę bez niego żyć, był dla mnie wszystkim, rozumiesz?- szlochała w jej ramię.-Proszę, błagam, zrób to, zabij mnie, Ginny. 
Nie wiedziała co zrobić. 
-Nie, Hermiono. On chciałby, żebyś żyła.
I po jej policzku również potoczyła się łza. Bo nigdy jej nie kochał, kochał tylko Hermionę. Na nią nigdy nie zwracał uwagi. Bolało. 
_____________________________________________________
I jak? 

sobota, 11 maja 2013

Swatka - Dumbeldore


Dla 'ja ja', swatka.


Albus Dumbeldore był skomplikowanym człowiekiem. Może nawet bardziej skomplikowanym niż Naczelny Postrach Hogwartu. Mimo, iż sam był samotny od... Od zawsze? To miał potrzebę łączyć w pary wszystko, co się ruszało. Udawało mu się to w 40 % przypadków, ale i tak nie przestawał swatać każdą uczennicę z każdym uczniem i każdego nauczyciela z każdą nauczycielką. Od jakiegoś czasu zauważał coś niepokojącego w zachowaniu Severusa Snape'a. Jego "parował", z każdą, która minimalnie coś do niego czuła.
Ku rozpaczy Dumbledore'a Severus odtrącał każdą, którą mu "proponował", nawet jeśli była niesamowicie piękna i inteligentna. Obrażał każdą z nich, wyzywał, albo wprost mówił, że od dawna kocha inną i nawet nie ma ochoty patrzeć na jakąkolwiek inną kobietę. Tylko Lily i Lily. Zwariować można było od tej jego gadaniny o zielonych oczach i słodko pachnących włosach. I co niby Albus miał z tymi informacjami zrobić?! Myślał o wskrzeszeniu jej, ale to niestety było niemożliwe. 
Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że Severus gustował w niebanalnych Gryfonkach. Nawet nie próbował wnikać w to, dlaczego dorosłego Ślizgona tak ciągnęło do Gryffindoru. Stwierdził, iż Snape obrał sobie za misję poszukiwania wyjątkowo ślizgońskiej, ale jednak Gryfonki. 
Nie trudno było stwierdzić, że Hermiona Granger świetnie się do tego nadawała. Była ładna, inteligentna, miała dość wybuchowy temperament, podobnie jak on i posiadała niemałą inteligencję, a także ambicje. Dumbeldore zacierał z chytrym uśmieszkiem ręce. Jeśli połączyłby tych dwoje, zyskałby mimowolnie opinię swatki doskonałej. 
Hermiona skończyła Hogwart, a Albus niemal dzień po skończeniu się roku wysłał jej list z prośbą o przystąpienie do grona nauczycielskiego jako asystentki Mistrza Eliksirów. Po kilkudziesięciu następnych namowach, a w końcu, groźbie, zgodziła się. 

Dołączyła do Mistrza Eliksirów, aby mu pomagać. Dumbeldore zapukał do gabinetu Severusa, w ich pierwszy dzień wspólnej pracy, otworzył je, a potem w porę zdążył uchylić się przed lecącym słoikiem z jakimś zamarynowanym zwierzęciem w środku. Naczynie rozbiło się o ścianę, a odłamki szkła wylądowały na podłodze. Dyrektor rozejrzał się. Hermiona gestykulowała rękoma, nie przymierzając, jak wiatrak skrzydłami. Severus głośno krzyczał na nią, schylał się, gdy czymś w niego rzucała, a potem znowu krzyczał i tak w kółko.
-Dlaczego rozwalasz mój gabinet?!- wrzasnął przeraźliwie Snape.
-Bo mnie obraziłeś!- odgryzła się Gryfonka i rzuciła najmocniej jak mogła kolejnym słoikiem.
-Niby czym?- zironizował.-Przecież to prawda. Jesteś tępą idiotką, której jedyna wiedza, to wyuczone na pamięć cytaty z książek!- syknął i prychnął drwiąco.
Podeszła do niego bojowym krokiem, a Dumbeldore mógłby przysiąc, iż nauczyciel cofnął się ze strachu krok, czy dwa. Wymierzyła palec wskazujący w jego klatkę piersiową i spojrzała mu prosto w oczy, twarz miała wykrzywioną gniewem, podobnie jak on.
-Ja, ja jestem tępa? Ja, ja jestem tępa?!!!- wymierzyła mu siarczysty policzek.-Ty stary kretynie!
-Porywcza jak każda Gryfonka, bezmyślna, leniwa!
Obrażali się tak jeszcze przez chwilę. Głowa Dumbeldore'a obracała się to w jedną, to w drugą stronę. To patrzył na niego, to na nią, a oni go w ogóle nie zauważali. Już naprawdę nie wiedział, co ma robić. Nie nadążał z przenoszeniem wzroku niebieskich oczu, z Severusa, na Hermionę i odwrotnie. W głowie mu się kręciło, już nie myślał i nie wiedział, jak ma się w takiej sytuacji zachować. W końcu, kiedy do końca rozbolał go kark, zadecydował, że zostanie i zeswata ich, co by się nie działo, zeswata.
-Idiotka, nie myśląca idiotka!- kontynuował rzucanie obelg Snape, a atmosfera robiła się coraz bardziej napięta.
-Idiota, nie myślący idiota!- skopiowała jego wypowiedź.
-Cięta riposta.- warknął.
-Idealna do twojego ilorazu inteligencji.- odgryzła się z przyjemnością.
Mierzyli się wzrokiem i nagle przywarli do siebie mocno, usta do ust, tak jakby potrzebowali tego od dawna.   Każde wplotło palce we włosy tego drugiego, a ręka Severusa zsunęła się niebezpiecznie nisko, po jej plecach. Nie odtrąciła go, Dumbeldore, patrząc na to, miał wrażenie, że raczej wyrwało jej się coś na kształt zbuntowanego westchnienia i przylgnęła do niego jeszcze mocniej, o ile to było możliwe. Albus jeszcze nigdy nie widział Severusa tak czymś zaabsorbowanego, całował Hermionę tak zachłannie jakby chciał pokazać, że nikt inny jej nie dostanie.
Co tu się na wszystkie cytrynowe dropsy, dzieje?!
Stał tam i nie potrafił nie ruszyć. Przecież to on miał ich zeswatać, a nie... oni sami... Dumbeldore otworzył usta za zdziwienia i uniósł obie brwi z zaskoczenia, gdy Hermiona chwyciła się Snape'a kurczowo, a ten powoli zaniósł ją do drugiego pomieszczenia, po czym zamknął szybko drzwi.
Albus powoli otrząsnął się.
-Jakby co, to ja was zeswatałem!- krzyknął w stronę sypialni Severusa.-Rzućcie Silencio!- dodał i odszedł w zamyśleniu.
To po co on się specjalizował w swataniu, kiedy oni praktycznie sami się zeszli? Skoro Mistrz Eliksirów potrafił sam znaleźć sobie kogoś, to znaczy, że jego specjalizacja była nieważna. Przecież Przypadek Severusa Snape'a był nie do wyleczenia! Żadnej nie chciał. A jednak.
W stanie głębokiego zastanawiania się, wyjął z kieszeni szaty dropsa i włożył go do ust.

________________________________________________________________
Może być? 

Dlaczego ty, Granger?

Dla Cassandry Green, która szczerze ocenia i jest CRAZY xD 


Severus Snape nie spał dobrze. A, bo to nowość. Sny, jakieś okropne koszmary kołatały mu się w głowie, przeplatały ze sobą, rozplatały, znikały i znów pojawiały się. Nie dawały mu spokoju. W tych niespójnych obrazach kryło się jakieś znaczenie. Na początku jednak nie mógł pojąć jakie. Marszczył brwi przez sen, na jego czoło wstąpiły kropelki potu, kosmyki włosów przykleiły mu się do skóry. Naprawdę nie widział w tym śnie żadnego sensu. Więc po co o tym śnił? To było... nieracjonalne. I nagle, z tej całej mgły dziwnych zlepków wspomnień wyłoniły się zielone oczy. Wszędzie rozpoznałby te oczy, przecież myślał o nich każdego dnia, od kilkunastu lat. Oczy patrzyły na niego z troską, okolone czarnymi rzęsami, intrygująco intensywnie zielone. Westchnął przez sen, a potem stało się coś nieprawdopodobnego. Coś czego nie spodziewał się nawet w durnym śnie.
Oczy Lily nagle przybrały inną barwę, zwiększyły się, nabrały innego wyrazu. Teraz były wielkie, niesamowicie wypełnione ufnością i miłością i czekoladowe, jak dobra, niezbyt ciemna kawa. Na widok tych oczu też westchnął, dlaczego? 
Postać zaczęła się oddalać, ukazując się w pełnej okazałości. Ujrzał kobietę o poskręcanych w loczki włosach, brązowych jak oczy, rumianych policzkach i zaokrąglonych mile kształtach. Zobaczył małe, ale kształtne i słodkie usta, zadarty podbródek, mały nos i kilka piegów na policzkach. Loki okalały jej twarz, jakąś dziwnie dziecinną, ale kobiecą, przyciągającą, uroczą. Wyciągnął rękę przez sen jakby chciał zagarnąć do siebie drobną, niską kobietę, mieć ją tylko dla siebie, na tę i na milion innych nocy oraz chwil. 
Przez sen dotarł do niego strzęp świadomości. Wiedział już kim jest kobieta, a mimo to nadal miał niezmierną ochotę złożyć delikatny pocałunek na jej równie delikatnych ustach, ucałować jej szyję i tym samym sprawić, by z rozkoszą zamknęła oczy i wplotła palce w jego włosy. Potrzebował jej.
Dlaczego ty, Granger?, usłyszał szept, odbijający się od niewidzialnych ścian snu.
Podniosła na niego wzrok pełen miłości. Och, żadna kobieta nie patrzyła na niego z takim uwielbieniem od dawna. Mimo to, dzieliła ich jakaś bariera, choć się starał, nie mógł do niej sięgnąć, nie mógł pogłaskać czule jej policzek, nie mógł nic zrobić, był w stanie tylko patrzeć.
A dlaczego nie, profesorze? Profesor McGonagall kazała przynieść książkę...
Bariera pękła, a kiedy już czuł jej oddech na skórze swojej szyi, kiedy nareszcie mógł ująć jej dłonie i z zachłannością pocałować, obudził się. 
Dyszał ciężko. Usiadł na łóżku i rozejrzał się. Świtało. Szczerze? Miał to gdzieś. Mimo, że Granger była jego uczennicą, chciał wrócić do tamtego snu i kontynuować tam, gdzie przerwał. Nagle zdał sobie sprawę ze swoich myśli... Granger... Jak mógł dopuścić do czegoś takiego? Jak mógł fantazjować o uczennicy? Co prawda, dorosłej uczennicy, mającej niemal 19 lat, ale jednak uczennicy! Otrząsnął się i wszedł do łazienki. Spojrzał w lustro. Nawet jakby chciał, Granger by się w nim nie zakochała. Żadna kobieta, przy zdrowych zmysłach by do tego nie dopuściła. Ale dlaczego Granger, dlaczego właśnie ona, dlaczego nie inna, choćby Parkinson, Weasley, Brown, byle kto. Dlaczego Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej? Dlaczego ty, Granger, dlaczego ty, Granger...
Ubrał się szybko i wszedł do salonu. Stanął jak wryty. Na środku pokoju stała sama Granger w całej swej okazałości. Patrzył na nią przez chwilę, starając się zachować spokój. A może, a może to nie był sen? Faktycznie, w jej oczach czaiła się głęboka ufność, ale nie było tam tak głęboko zakorzenionej miłości i oddania. 
-Profesor McGonagall przysłała mnie po jakąś książkę, którą miał pan jej oddać kilka dni temu.- powiedziała z lekkim zmieszaniem.
Jego serce zabiło szybciej. Ty stary, niewyżyty durniu, uspokój się, jak tak dalej pójdzie, to się na nią rzucisz..., nawrzeszczał na siebie w duchu, ale nie mógł powstrzymać tego wszystkiego. Zastanawiał się, jak to się wszystko mogło zmienić w jednej chwili? Jeszcze kilka dni temu, przed snem marzył o rudych lokach Lily, a teraz...
-Dlaczego ty, Granger?- zapytał w zamyśleniu.
Wzruszyła ramionami.
-A dlaczego nie, profesorze?- rzuciła swobodnie.-Profesor McGonagall mnie o to poprosiła i już.- dodała cicho.
Wydało mu się to dziwne. Dlaczego jego sen się sprawdzał, a jeśli się sprawdzał, to kiedy w końcu będzie mógł się na nią rzucić?! Robił się niecierpliwy. Skarcił się parę razy w duchu i podszedł do jednej z półek z książkami. Przeklęta Opiekunka Gryfonów, nic, tylko mu głowę zawracać. Gdy podał Hermionie odpowiednią książkę, ta musnęła niechcący jego dłoń. Przeszedł go dziwny, ale miły prąd, przez moment bał się oddychać. Nie wiedział czy ona też to poczuła.
-Dziękuję.- odezwała się i odwróciła.
Nagle poczuł ukłucie w sercu. Chwileczkę. Zdał sobie sprawę z tego, iż posiada serce. A myślał, że zatrzymało się wraz ze śmiercią Lily Evans, teraz jednak biło trzy razy szybciej. To nie powinno się tak skończyć, nie chciał takiego zakończenia snu. Złapał ją za ramię i delikatnie przyciągnął do siebie.
-Naprawdę nie wiem, nie mam pojęcia, dlaczego akurat ty, Granger...- szepnął, zniżając głos, tuż przy jej uchu.
-Tak? A dlaczego, nie, panie profesorze?- zapytała, odkładając ostrożnie na podłogę książkę, którą przed chwilą jej wręczył.-Wie pan, profesor McGonagall wcale nie prosiła o żadną książkę.- powiedziała z szerokim uśmiechem i wtuliła nieśmiało głowę w jego włosy.
Zaciągnął się jej zapachem.
-Ty podstępna żmijo.- jego twarz wykrzywił wredny uśmieszek.
-Dlaczego nie, profesorze?- zapytała ponownie, zbliżając się do niego nieznacznie.
Delikatnie jakby była kruchą, porcelanową lalką, objął jej twarz obiema dużymi dłońmi i przyciągnął do siebie. Mylił się. Sen nie był żadnym proroczym snem. Na żywo jej usta smakowały jeszcze bardziej słodko i niewinnie. Ze zmarszczonymi brwiami przygryzł lekko jej dolną wargę, a ona westchnęła z przyjemnością.
Nie, to na pewno nie był sen. To musiałaś być ty, Granger...

_____________________________________________________
Podołałam?  Pierwsze zamówienie ^^