Dla
Wiernej Fanki, choć trudno jest mi sobie wyobrazić, że mój blog i mój okropny
styl pisania ma fanów.
Severus
Snape był silnym mężczyzną. Starał się nie popadać w paranoję, nie użalać się
nad sobą, dążyć do tego by ktokolwiek miał jeszcze z jego osoby pożytek. Życie zawsze miał ciężkie, tak jakby szczęście
opuściło go, a zamiast słońca cały czas wisiała nad nim burzowa chmura. Jak w
tych śmiesznych, mugolskich kreskówkach. Severus czasem tak właśnie się czuł. Takie
kreskówki mają określoną, prostą fabułę. Bohater zostaje przeklęty albo po prostu
traci swoje szczęście. Owa, wcześniej wspominana chmura wisi nad nim jak zły
omen, przez jakiś czas, dopóki bohater nie wpadnie na pomysł jak się jej pozbyć
czy jak przekazać ją komuś innemu. W kilku przypadkach bohater po prostu
poprawia się, z gbura staje się świętym, a w przypadku filmów, nie kreskówek,
znajduje prawdziwą miłość i szczęście wraca. W prawdziwym życiu to jednak nie
było takie proste. Nie w życiu Severusa Snape’a.
Chyba
każdy, kto znał Snape’a miał pewność, że chmura nigdy nie zniknie. Snape nie
mógł się poprawić. Tyle lat pod maską obojętności, pod maską Śmierciożercy, pod
maską skrywającą jego prawdziwe oblicze… Był niesamowitym aktorem. Kiedyś,
kilkanaście lat wcześniej może i mógłby się choć trochę zmienić, mógłby być
bardziej uprzejmy, milszy dla uczniów… Teraz to było po prostu niemożliwe. Czy
ktoś z tu obecnych wyobraża sobie Severusa miłego dla uczniów? Właśnie. Po tylu
latach udawania Snape tak bardzo zżył się ze swoim drugim „ja”, że właściwie
nie mógł się go pozbyć. Nie potrafił się zmienić.
Drugie
wyjście to znaleźć prawdziwą miłość. Miłość Severusa Snape’a umarła dawno temu,
z wszystkimi jego nadziejami, planami i marzeniami. Nie uznawał innych miłości.
Jak każdy, normalny mężczyzna (o ile Severusa Snape’a można było uznać za
normalnego) spotykał się z kobietami. Żaden jego związek nie przetrwał, nawet
gdy zapowiadał się obiecująco. Albo to kobiety rzucały jego, albo on rzucał je.
Kiedy całował inną kobietę, inną niż Lily, zamykał oczy i o niej myślał. Nie
potrafił inaczej. Nie potrafił zaangażować się w związek na tyle, by wplatając
smukłe palce we włosy innej kobiety, nie myśleć o jedwabistych lokach Lily,
patrząc w oczy innej kobiety, nie myśleć o jaskrawej zieleni tęczówek Lily. I
to było najgorsze. Nie mógł zapomnieć i był święcie przekonany, że prawdziwą
miłość już dawno temu utracił na zawsze.
Choć
trudno w to uwierzyć, Severus Snape był niepoprawnym romantykiem. Nie takim
zwykłym, marzącym o kolacji przy świecach i nocy we Francji. On był p r a w d z
i w y m romantykiem. Choćby nie wiem, co się działo, wierzył w prawdziwą
miłość, wierzył, że niektórzy ludzie są po prostu dla siebie stworzeni,
dopasowani do siebie i tylko, mając siebie mogą być spełnieni. Za swoją drugą
połówkę uznawał właśnie Lily, a kiedy umarła stracił wszelką nadzieję na
ponowne, prawdziwe uczucie.
Miał
wiele wad. Perfekcja jest przereklamowana. Był zgryźliwy, złośliwy, wredny,
niesprawiedliwy, jeśli chodziło o uczniów. Trudno było z nim wytrzymać – z mężczyzną
o ogromnym temperamencie i niesamowitej zdolności do wybuchania złością z byle
jakiego powodu, z jego kąśliwymi uwagami. Nie był też przystojny. O, nie, można
było o nim powiedzieć dużo rzeczy, ale na pewno nie to, że był w oczywisty
sposób przystojny.
A
jednak, nie odpychał wszystkich kobiet. Miał w sobie coś takiego, coś, jakąś
charyzmę, coś przyciągającego, grację zawartą w ruchach, nonszalancję. On nawet
nudząc się robił to z klasą. To tak jak patrzeć z zachwytem na aktora, który
potencjalnie nie zaskakuje urodą, ale za to czaruje ruchami, błyskiem w oku.
Tak, nieświadomie robił Severus. Młodsze uczennice nie zwracały na niego uwagi,
zero wykształtowanego w pełni gustu, starsze były zajęte swoimi chłopakami,
żeby coś zauważyć. Będąc nauczycielem w Hogwarcie, Nietoperzem, Krukiem,
bawiącym się eliksirami miał święty spokój, jeżeli chodziło o miłostki. I
podobało mu się to. To było jednak złudne.
Codziennie
budził się zirytowany, nienawidził wcześnie wstawać. Codziennie szedł na
lekcje, właściwie równie dobrze mógł wyjść za bramę główną, aportować się i już
nigdy nie wrócić. Nic go tutaj nie trzymało. Nawet przysięga wieczysta została
z niego przez Dumbeldore’a zdjęta. Jego życie było fałszywie spokojne. Tak
naprawdę było po prostu puste. Nie dążył już do niczego, nie musiał się obawiać
powrotu Czarnego Pana, nie musiał chronić Pottera, bo Potter był już
bezpieczny, o ile sam czasem nie wyrządzał sobie krzywdy.
Jego
życie straciło sens. Nic już go nie cieszyło. Nie uśmiechał się, promienie
słońca, zwiastujące nowy dzień drażniły jego oczy i przypominały mu o tym, że
istnieje. Wstawał z łóżka przygnębiony, ubierał się, jadł śniadanie w Wielkiej
Sali, uczył… Ostatnio nawet eliksiry przestały mu dostarczać stosownej dawki
rozrywki. Nawet książki, nawet Jane Austen, nawet Stephen King, czarodziej
półkrwi piszący horrory, bijące rekordy popularności wśród mugoli, uważny
obserwator wilkołaków, wampirów i duchów, Ślizgon, nie potrafił poprawić mu
humoru. Jego książki też wydawały mu się puste. Postacie Jane Austen traciły na
znaczeniu, przestał porównywać się do Brandona… To już dla niego nic nie
znaczyło. Żył, chodził, czytał, patrzył, ale tak naprawdę myślał, że lepiej by
było, gdyby dostał morderczym zaklęciem podczas, którejś z bitew. Żywy trup.
Podszywał się pod człowieka, ale nie był nim. Tak można było to określić.
Dość
o Severusie, bo widzę, że już ze znudzeniem przesuwasz wzrokiem po linijkach
tekstu.
Dumbeldore
traktował Severusa jak syna. Zawsze starał się go rozśmieszać, pocieszać. Nic
jednak nie mógł wskórać. Nie teraz. Zauważył jednak coś, co mogło się przydać.
Mianowicie Snape i Hermiona Granger pod kilkoma względami byli do siebie
podobni. Tak samo ambitni, tak samo kochający książki, tak samo przygnębieni,
tak samo inteligentni. Hermiona nie była dziewczyną, której wszystko się w
życiu udawało. Ron ranił ją wielokrotnie, podobnie jak Lily Severusa. W końcu
ją to złamało, nie wierzyła już w miłość. Było jej to obojętne. Chodziła
wściekła niemal jak sam Snape.
Wypadki
same się rozwinęły. Mimo tylu podobieństw skakali sobie do gardeł jak nikt
inny, co jakiś czas musiało to kończyć się szlabanem. A Dumbeldore miał plan.
Hermiona
Granger, znana również jako Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej nie była
przeciętna. Rzeczywiście, byli z Severusem do siebie podobni, choć potencjalnie
inni. Ona miała dom, miała kochających rodziców, ciepło, miała przyjaciół i
myślała, że miała Rona. Ron jednak okazał się zwykłym draniem, głupim i
jednocześnie wyrachowanym. Nazywając ją, jak to miał w zwyczaju: „zimną rybą”, co jakiś czas
opuszczał ją by przyssać się do Lavender czy nawet Parvati, a potem wracał,
błagając o wybaczenie. Dobroduszna, ufna i zakochana Hermiona wmawiała sobie,
że każdy zasługuje na drugą szansę. Powtarzało się to średnio co kilka tygodni,
kiedy ona już mu nie wystarczała. I czuła się jak jakiś narkoman. Coraz większy
odwyk tylko podsyca pragnienie. I znowu się do tego wraca. Znowu bierze. Była
po uszy zakochana w Ronie, a on bawił się nią jak kot myszką. Bezbronną, słodką
myszką.
Wbrew
pozorom Hermiona była silna. Wytrzymała. Zawsze waleczna, odważna, co tak
bardzo przeczyło z jej wizerunkiem inteligentnej, wręcz przemądrzałej prymuski.
Co
tak bardzo drażniło ją w postaci Snape’a? Może to, że rzeczywiście widziała
podobieństwa, jakie między nimi występowały. Może dlatego, że przewyższał ją
inteligencją, że był równie oczytany co ona. Może dlatego, że błysk w jego
czarnych oczach uosabiał to, co chciała zobaczyć w oczach Rona. Ten błysk,
kiedy się kłócili, kiedy odbierał jej punkty i skazywał na kolejny wieczór
spędzony na myciu kociołków bez magii. To było to, czego jej brakowało w Ronie.
Zaangażowanie. Podekscytowanie. Pasja. Głupia kłótnia z wkurzającym
nauczycielem dawała jej więcej niż cały związek z Ronem. Niesamowite.
Niesamowicie śmieszne.
I
jeszcze śmieszniejsze, że szlabany u Snape’a, rozmowy z nim zadziwiały ją. Ron
nie potrafił rozmawiać o niczym więcej jak o quidditchu. A ona nie znosiła
mioteł, latania i durnych tłuczków. Właściwie niewiele rozmawiali.
Tylko,
skoro rozmowa, z profesorem dawała jej więcej satysfakcji niż rozmowa z rzekomym
„chłopakiem”, to czy ten związek miał jakieś szanse na przetrwanie? Nie była
pewna, ale jako optymistyczna Hermiona nadal miała nadzieję.
Kłótnie
ze Snape’m zdarzały się coraz częściej, więc i szlabanów przybywało. Jeden
jednak szczególnie zapadł im obojgu w pamięć.
Hermiona
zeszła do lochów jak zawsze, powoli, z ociąganiem. Uderzyło ją zimno, jakie
panowało na korytarzu, objęła się ramionami. Jej kroki odbijały się echem od
ścian. Miała wrażenie jakby ktoś ją obserwował. Poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo i, biorąc głęboki oddech, stanęła przed ciężkimi drzwiami do
prywatnych komnat profesora Snape’a. Zapukała nieśmiało i usłyszała zimne
pozwolenie na wejście. Otworzyła drzwi.
Gabinet
Snape’a nie był miejscem przytulnym, ale nie można było go też nazwać oziębłym.
Ogień wesoło płonął w kominku przed, którym stał zielony fotel z wysokim
oparciem. Na licznych półkach w pomieszczeniu piętrzyły się składniki
eliksirów, różne słoiki i słoiczki. Obok fotela, na dywanie piętrzył się stos
książek. Hermiona popatrzyła na nie z utęsknieniem i pomyślała o tych kilku
godzinach sprzątania, czy co on tam wymyśli. Spojrzała na niego.
Siedział
przy biurku z ciemnego drewna i pisał coś na pergaminie. Zawsze coś pisał, gdy przychodziła.
Podeszła do niego spokojnie i usiadła na krześle, postawionym przy biurku. Po
chwili przestał pisać i podniósł na nią wzrok. Oparł się wygodnie plecami o
oparcie swojego fotela i zmierzył ją wzrokiem.
-Czy
ja pozwoliłem ci usiąść?- spytał spokojnie.
Westchnęła
cicho i podniosła się z krzesła. Skinął przyzwalająco głową. Ponownie na nie
opadła. Przez chwilę wpatrywał się w nią. Czuła się więcej niż nieswojo. Miała
wrażenie, że głębia czarnych oczu przeszywa ją na wylot, rani i dostaje się do
jej myśli, duszy.
-Więc?
-Nie
prosiłem, byś się odzywała.
Zacisnęła
ręce w pięści, pod biurkiem, tak by tego nie zobaczył.
-Chciałam
tylko…
-To
co chciałaś albo nie chciałaś, mnie nie obchodzi.- odwrócił wzrok.
-Chciałam
się tylko dowiedzieć, co dzisiaj będę musiała sprzątnąć, żeby odrobić szlaban.-
powiedziała buntowniczo.
-Naprawdę
nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?- nachylił się do niej. Skrzywił się.
-Nie
musi mnie pan obrażać.
-Owszem,
muszę. Granger, naprawdę uważasz, że to słuszne uważać się za pępek świata? Nie
jestem tobie podporządkowany i to chyba moja sprawa kiedy powiem ci jak masz
odrobić szlaban, prawda?- syknął przez zaciśnięte zęby.
-Tylko
pytałam!
-Zawsze
„tylko pytasz”!- prychnął kpiąco.
Odpowiedziała
prychnięciem i wstała. Nie mogła wytrzymać z tym facetem w jednym pokoju, nie
mogła wytrzymać jego spojrzenia i jego głębokiego głosu, ociekającego jadem. Nie
wyobrażała sobie tych kilku godzin, spędzonych na szlabanie. Podeszła do drzwi.
Czerwona ze złości chwyciła za klamkę. I… napotkała opór. Pociągnęła mocniej.
Odwróciła się wzburzona w stronę profesora. Uniósł swoją piekielną, prawą brew
wysoko do góry.
-Co
pan zrobił?!
-Zastanów
się, tępa kretynko, czy ja ci wyglądam na kogoś, kto trzymał by cię tu na siłę?
Prędzej chcę się ciebie pozbyć.
Tupnęła
nogą. Wzięła głęboki oddech i naprawdę się przestraszyła. Klamka nadal nie
ustępowała. Odwróciła się ponownie do profesora. Zmarszczył brwi i podszedł do
niej szybko. Chwycił za klamkę i szarpnął nią mocno. Nic. Wziął różdżkę i
machnął nią nieznacznie. Nadal nic. Teraz i on się przeraził. Spojrzenie jego
czarnych oczu spotkało się ze wzrokiem brązowych. Było coś w tych ufnych,
przerażonych oczach, co go zaciekawiło. Znowu szarpnął klamką. Podszedł do okna
i machnął różdżką. Ani drgnęło. Byli uwięzieni. Dlaczego? Kto?
Snape
wyszeptał kilka zaklęć pod nosem. I nic. Westchnął ciężko i odłożył różdżkę na
biurko.
-Zero
magii, nie możemy używać czarów.- powiedział cicho, zniżając głos.
Ukrył
twarz w dłoniach, prawdopodobnie zduszając w sobie kilka siarczystych
przekleństw. Hermiona spojrzała na niego.
-Profesorze…-
powiedziała z troską.
-Przeklęty
Dumbeldore.- warknął i podniósł na nią wzrok.-Jeżeli myślisz, że dzięki temu
wymigasz się od szlabanu to się mylisz.
Zimnym,
wypranym z emocji głosem nakazał jej standardowo wyczyścić składzik, a potem uporządkować
składniki eliksirów. Zagroził, że jeżeli zada mu jeszcze jedno durne pytanie,
przedłuży jej szlaban i zwali na głowę tyle roboty, iż przez tydzień się z tym
nie upora. Skrzywiła się i zabrała do pracy. W milczeniu porządkowała na
półkach słoiki ze składnikami, ścierała kurz i zamiatała podłogę. Wiedziała, że
Snape wymyśli coś jeszcze. Tymczasem on krzątał się po gabinecie i nadal szukał
sposobu na wydostanie się z więzienia gabinetu, sypialni, łazienki, małej
kuchni, pracowni i składziku na eliksiry. Po wielu bezowocnych próbach opadł na
fotel przy kominku i przez dłuższy moment patrzył przed siebie z zamyśloną
miną. Potem ze stosu książek na podłodze wziął jakiś tom i zaczął czytać.
Pewnie. A ona musiała sprzątać. W miarę jak pracowała, zaczęło jej się nudzić i
wtedy uświadomiła sobie, że zostali uwięzieni. Ze Snape’m. Zrobiła kwaśną minę
i podeszła do niego.
-Skończyłam.-
wyrwała go z zamyślenia. Podniósł na nią nieprzytomny wzrok.
To
takie piękne, widzieć kogoś, kogo wyrwało się ze świata marzeń. Takie
prawdziwe. Ron nigdy nie miał takich oczu, nigdy nie patrzył na nią z takim
roztargnieniem, charakterystycznym dla inteligentnych ludzi.
-To
się okaże.- zamknął z łoskotem książkę i zostawił ją na fotelu.
Wstał
z gracją. Kiedy jednak zobaczył jej zrezygnowaną minę, utwierdził się w
przekonaniu, iż nie wytrzyma z nią nawet dnia, a z rozwścieczoną nią tym
bardziej.
-Dobrze.
Na dzisiaj wystarczy.- mruknął.
Uśmiechnęła
się z ulgą. Uśmiech współgrał z jej błyszczącymi się oczyma i to naprawdę mu
się podobało. Miała uroczy, zadarty nos pokryty piegami i rumiane policzki.
Podobnie jak Lily. Potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie te myśli.
Przekręciła
głowę jak ciekawski kot. Zupełnie jak Lily. Jeszcze chwila, a spodziewałby się
pytania: „Co jest grane, Sev?”
Odsunął
się od niej szybko i usiadł za biurkiem. Spojrzała na niego pytająco. Pozwolił
i jej usiąść na krześle. Snape zmarszczył brwi. Na biurku stała pełna butelka
Ognistej i dwie szklanki. Skierował wzrok na Granger.
-To
ty to przyniosłaś?- spytał.
-Przecież
ja nie piję.
Wzruszył
ramionami i nalał do jednej szklanki. Może tego potrzebował? Odurzenia, ciepła,
kaca? Opróżnił zawartość szklanki jednym haustem i poczuł jak wypełnia go znajome
uczucie sztucznego ciepła. Zerknął na Hermionę. Nalała sobie Ognistej do swojej
szklanki i skrzywiła się, patrząc na lśniący, złoty płyn.
-Mówiłaś,
że nie pijesz. Zgłupiałaś do reszty?
-To
nie głupota. To rozpacz. Jeżeli mam tu z panem wytrzymać, muszę się upić.-
ścisnęła nos u nasady i wypiła Ognistą.
-Nie
przesadzaj Granger, ja nadal mogę zmienić zdanie co do szlabanu.- warknął
groźnie.
Nalała
sobie złotego płynu po raz drugi i przechyliła szklankę. Snape patrzył na nią,
zaciekawiony przez chwilę. Zerknął na butelkę. Wciąż była pełna. Zastanawiał
się, kiedy Hermiona się zorientuje i czy w ogóle się zorientuje, zanim się
upije. Sięgnął po szklankę i wypił powoli swoją Ognistą. W tym czasie Hermiona
pochłaniała coraz większe jej ilości. Zaczęła błądzić wzrokiem po gabinecie, a
słowa, które wylatywały z jej ust były nieskładnymi, chwilowymi myślami.
Wstawiona, zachowywała się jak Luna.
W
pewnym momencie westchnęła głęboko i oparła podbródek na dłoniach, patrząc na
niego. Znowu westchnęła, a wskazującym palcem przesunęła po swojej dolnej
wardze.
-Profesooorzeee…-
jęknęła.
Zmarszczył
brwi i przeszył ją wzrokiem.
Podeszła
do niego i usiadła przed nim na biurku. Nachyliła się do niego i znowu
westchnęła. Poczuł intensywny zapach trunku, którego tyle wypiła. Przechyliła
głowę.
-Ma
pan taaakie piękne ustaa…- wybełkotała.
-Upiłaś
się, zresztą ja też. Uspokój się.- zagroził surowo.
Wypił
tylko kilka szklanek i był prawie całkowicie trzeźwy, ale ona wręcz przeciwnie,
nie miała pojęcia co robi, ani mówi. Zbliżyła się do niego.
-Piękneeee…
ustaaa…- westchnęła.
Złożyła
na jego ustach ciepły pocałunek. Był to pocałunek słodki i niewinny,
niezobowiązujący do niczego. Mogła albo się od niego oderwać i odejść, albo, co
gorsza… pogłębić pocałunek. Nie śmiał się ruszyć. Czekał na rozwój wydarzeń.
Hermiona
zaśmiała się głośno, jak wariatka.
-Pocałuj
mnie, mocnooo…- wymruczała.
Nachyliła
się do niego i zaczęła całować go nieporadnie. Uznał to za ujmujące. Był za
bardzo wstawiony, żeby protestować. Jego smukłe palce machinalnie powędrowały
do jej szyi i obojczyków, drażniąc ją i wywołując jej ciche mruczenie. Jego
usta starały się naprowadzić ją na właściwy rytm pocałunku. Od dawna nie czuł się
tak odprężony, tak wolny… Jej wargi smakowały dziwnie słodko, pragnął więcej i
więcej, jej zapach odurzał go i plątał mu myśli. Kiedy delikatnie przygryzł jej
dolną wargę, a jej wyrwało się ciche westchnienie przyjemności i on zamruczał z
zadowolenia. A przecież nigdy nie tracił kontroli aż tak, by mruczeć. Oderwał
się od niej delikatnie i powoli, chcąc przedłużyć jeszcze tę chwilę. Spojrzała
na niego i jeszcze raz zbliżyła się do jego ust. Z chytrym uśmieszkiem ugryzła
jego dolną wargę.
-Auu…-
syknął z bólu.
Uśmiechnęła
się.
Ziewnęła
potężnie, usiadła mu na kolanach, uciskając przy okazji pewne wrażliwe miejsce
i złożyła głowę na jego klatce piersiowej. Jej oddech wyrównał się, jej rękę
zsunęła się do jego ręki, włosy zakryły jej twarz. Czuł się dziwnie. Objął ją i
podniósł.
-Mmmm…-
mruknęła przez sen.
Zaniósł
ją do sypialni i położył na łóżku. Przykrył szczelnie kołdrą i ostrożnie
wyswobodził się z jej uścisku. Odgarnął kilka niesfornych kosmyków włosów z jej
twarzy i przeszedł do gabinetu. Zero magii… Wziął książkę, usiadł w fotelu, a
niedługo potem zasnął. Nie myślał o tym co się stało. W ustach czuł jej smak,
jej zapach nie dawał mu spokoju, ale za wszelką cenę starał się nie myśleć o
tym pocałunku.
Obudziły
ją promienie słońca, drażniące i niechciane. Bolała ją głowa i miała wrażenie
jakby najcichszy dźwięk był wyolbrzymiony przynajmniej tysiąc razy. Kac.
Jęknęła i otworzyła oczy. Leżała w dużym
łóżku, sama. Praktycznie nic nie pamiętała, ścisnęła nasadę nosa i wzięła
głęboki oddech. Starała się wstać z łóżka, ale zakręciło się jej w głowie.
-Na
Merilna…- znowu jęknęła.
Wyszła
z sypialni i przetarła ręką oczy. Rozejrzała się uważnie, szukając Snape’a.
Weszła do kuchni i tam go zastała. Opierał się nonszalancko o jedną z szafek, a
w ręce miał kubek gorącej kawy. Jedno, co rzuciło się jej w oczy to to, że nie
był ubrany normalnie. Miał na sobie szarą koszulę, nie całkiem zapiętą zresztą
i czarne spodnie. Był bosy. Uniósł kpiąco brew, na widok Hermiony.
-Głowa
mnie boli.- poskarżyła się.
-A
czego się spodziewałaś po tylu szklankach Ognistej?- prychnął.
Podał
jej buteleczkę z jakimś dziwnym eliksirem. Wzięła ją niepewnie i wypiła
wszystko.
-Dziękuję.
I
nagle wszystko stopniowo zaczęło powracać. Być może eliksir, odwracając kaca,
przywrócił jej wspomnienia. Co ona zrobiła? Przypomniało jej się wszystko,
pocałunek, cudne palce na skórze szyi, ugryzienie jego wargi. Ukryła twarz w dłoniach.
Nie mogła w to uwierzyć. Pod wpływem alkoholu zrobiła to, co już dawno chciała
zrobić: sprawdzić go. Sprawdzić czy jest taki, jaki jej się wydawał
podświadomie – przeciwieństwo Rona. Gdy Ron ją całował, robił to nieporadnie i chciwie,
tak bardzo chciwie, że to jej się nie podobało. Może na początku przystawała na
to z ochotą, ale potem… Ona potrzebowała kogoś ostrożnego, troskliwego… Snape
był inny. Delikatny. Subtelny. Wolny i zachłanny, jego pocałunek smakował
cudownie, a z każdym nowym muśnięciem jego warg jeszcze cudowniej.
Spojrzała
na niego.
-Profesorze…
ja…- nagle przyszło jej do głowy coś, o czym nie chciała myśleć.-Czy my…?
-Zwariowałaś?
Nigdy bym cię nie dotknął, nawet o tym nie myśl. Nawet gdybym musiał.- zmierzył
ją lekceważącym spojrzeniem.
Odetchnęła
z ulgą.
-Przepraszam
za…
-Parodię
pocałunku?- uniósł tę swoją piekielną brew.
-Tak.-
Przyznała cicho.-Przepraszam.
-Gryfoni
nie powinni pić. Nigdy nie wiedzą kiedy przestać.- zauważył spokojnie.
Spuściła
głowę. Odeszła do łazienki. Gdyby nie był tak dobrym aktorem może byłaby w
stanie zobaczyć, że gdy na nią patrzył jego serce zabiło odrobinę szybciej. Po
chwili wróciła, włosy miała rozpuszczone i jak zawsze nieokiełznane, oczy
zmęczone, nadal ubrana była w mundurek szkolny.
-Profesorze,
nadal jesteśmy tu uwięzieni?- spytała z nadzieją, że może coś się w nocy stało
i będzie mogła uciec.
Pokręcił
w milczeniu głową.
-Ja…
muszę się w coś przebrać.- powiedziała, zakłopotana.
Nie
mówiąc nic, minął ją i wszedł do sypialni. Czekała w skupieniu. Wrócił, niosąc
jakieś ubranie. Podał je jej. Zobaczyła czarną koszulę i spodnie. Co z tego, że
Snape był od niej dwa razy wyższy, a może nawet trzy? Nic, oczywiście, że nic.
Jęknęła, patrząc na koszulę.
-Równie
dobrze możesz wyglądać w mojej czarnej szacie.- rzekł z chytrym uśmieszkiem.
-Nie,
nie, nie. Utopiłabym się w niej.- zaprzeczyła szybko.
-Czy
ja ci wyglądam na kogoś, kto w szafie trzyma ubrania twojego rozmiaru?- zwęził
oczy w szparki i przeszył ją spojrzeniem.
-Przepraszam.
Poszła
się przebrać. Wróciła jedynie w czarnej koszuli, która sięgała jej ud, prawie
aż po kolana. Snape spojrzał na nią i wytrzeszczył oczy.
-Granger,
na miłość boską, nie zamierzasz włożyć spodni?!- skarcił ją.
-Ta
koszula jest wystarczająco długa. Poza tym, powiedział pan, że nawet gdyby pan
musiał, nie dotknąłby mnie pan.- z uśmiechem przyjęła kubek kawy, który jej
podał.
-Nie
łap mnie za słówka.
-A
nie jest tak?
-Jest.
Oczywiście, że jest.
Zaczynał
się w tym wszystkim plątać. Widok Hermiony w jego koszuli – to było coś, co
naprawdę doprowadzało go do szaleństwa. Gdyby nie samokontrola, pewnie nie
mógłby powstrzymać pomruku zadowolenia na jej widok.
-Kręcisz,
Severusie.
Snape
obejrzał się na nią. Pokręciła głową. Rozglądał się po pokoju.
-Mógłbyś
w końcu przestać kłamać.
Głos
dochodził znikąd i zewsząd. I Snape rozpoznał w nim głos Dumbeldore’a.
-Pani
też, panno Granger.
Hermiona
mało nie zakrztusiła się kawą.
-Dumbeldore,
w co ty pogrywasz?!- warknął Snape.
-To
tak jak mugolskie reality show.- szepnęła Hermiona.-Zamyka się w jednym pokoju
kilka osób, licząc na to, że albo się pozabijają…
-Albo?
-Albo
pokochają.- przełknęła ślinę.-Częściej jednak się zabijają.
-Dumbeldore,
wypuść nas stąd!
-Nic
z tego.- starzec zachichotał.-Za późno, już nie możecie przestać o sobie
myśleć.
Hermiona
spojrzała na Snape’a i zdała sobie sprawę z wiarygodności słów Dumbeldore’a.
Tylko, co kryły te czarne oczy? Co kryły te wyostrzone kości policzkowe i
długie włosy, sięgające ramion?
-Dumbeldore!
Przysięgam, zabiję cię, kiedy stąd wyjdę!- wygrażał się Snape.
-Jeśli
stąd wyjdziesz, Sev, jeśli.- zachichotał.
Snape
machnął na to ręką. Cały dzień przeklinał, starał się wydostać z gabinetu albo
odszukać Dumbeldore’a. Nic z tego. Wieczorem nadal siedzieli w gabinecie. Snape
był jeszcze bardziej rozwścieczony niż w trakcie krótkiej rozmowy z dyrektorem.
Przebrał się i wszedł do sypialni. Hermiona nie miała pojęcia co robić.
-Fotel.-
rzucił sennie i owinął się kołdrą.
Westchnęła
i usiadła w fotelu, w salonie. Za żadne skarby nie mogła zasnąć. Może nie
dlatego, że nie leżała w łóżku, okryta kołdrą, a dlatego, że cały czas myślała
o nim. I nie mogła powstrzymać się przed kilkoma dziwnymi myślami. Nie dawały
jej spać. Nie miała wyjścia.
Wyglądał
spokojnie, marszczył tylko lekko brwi. Kiedy się pojawiła, otworzył oczy. Czyli
on też nie mógł spać.
-Czy
mogę się obok pana położyć?- zapytała płaczliwie.-Proszę.
Z
ciężkim westchnieniem przesunął się i odwrócił do niej plecami. Przez chwilę
leżała bez ruchu, wpatrując się w niego. Stwierdziła, że i tak nie ma nic do
stracenia. Jego oddech uspokoił się i już prawie zasypiał, kiedy usłyszał jej
głos:
-Przytuli
mnie pan? Bez tego nie zasnę.
Odwrócił
się do niej.
-Nie
pozwalaj sobie, Granger.- szepnął zaspanym głosem.
Przyciągnął
ją jednak do siebie i mocno przytulił. Z otwartymi oczyma wpatrywał się w
ciemność, bojąc się poruszyć. Potem zamknął oczy i z cichym westchnieniem
wtulił głowę w jej włosy. Uśmiechnął się.
-Słodkich
snów, profesorze.- szepnęła.
-Zamknij
się, Granger i śpij.- wyszeptał miękkim, łagodnym głosem.
Wtuliła
się w niego i niemal zaraz po zamknięciu oczu, zasnęła.
Czy
coś się zmieniło po tej niewinnej nocy, kiedy to Snape nareszcie przespał całą
noc bez absolutnie żadnych koszmarów, a nawet wręcz przeciwnie, a Hermiona nie
myślała o Ronie? Być może. Hermiona teraz już dobrze wiedziała, co czuje do
Severusa, a on był zbyt dobrym aktorem by okazać uczucia. Nie wiedziała czy
odczuwa to samo co ona. Miała taką nadzieję, ale nadzieja ta cichła,
onieśmielały ją zgryźliwe komentarze Snape’a.
Dumbeldore
nie pokazywał się, nie objawiał, nie dawał znaku życia przez cały dzień. A
potem nagle pojawił się w gabinecie, we własnej osobie. Błękitne oczy,
okulary-połówki, dobrotliwy uśmiech – kto by pomyślał, że taki miły staruszek
mógłby wymyślić jakieś durne reality show dla profesora i uczennicy?
Snape
podwinął rękawy koszuli i z miną godną Lorda Voldemorta zbliżył się do starca.
Ten cofnął się kilka kroków z niewinną miną.
-Severusie…-
uśmiechnął się.
-Severusie,
Severusie?! Ja ci dam Severusie, ty cholerny, niezrównoważony, niewyżyty Dropsie!-
wrzasnął.-Albo nas stąd wypuścisz albo skończysz jak wszystko, co przechowuje w
słoikach jako składniki do eliksirów! Jakim w ogóle prawem zamknąłeś mnie tu z
Granger?! Słucham, uważnie.- syknął.
-Niestety,
nie mogę was wypuścić. To prawdziwa miłość, Sev, prawdziwa miłość. Po prostu
się poddaj.
Machnął
różdżką i zniknął, a Snape zamiast uderzyć jego, przeszył pięścią powietrze i
rzucił siarczyste przekleństwo. Hermiona wzdrygnęła się. Nie miała pojęcia, co
o tym myśleć.
Snape
złapał się za głowę i przeczesał palcami czarne włosy, które opadły mu na oczy.
Hermiona uśmiechnęła się. Zły Snape z twarzą zakrytą włosami jak jakaś
dziewczynka z mugolskiego horroru – ujmujący widok.
-Z
czego się śmiejesz?- burknął.
-Z
uroczego nietoperza.- szepnęła cichutko, tak, żeby nie usłyszał.
Spojrzał
na nią jak na wariatkę, ale nie wnikał w szczegóły.
-On
nas stąd nie wypuści. Zabiję dziada, terrorysta przeklęty.- mruczał pod nosem.
Podeszła
do niego i podała mu szklankę i nalała im Ognistej.
-Po
prostu się upijmy i jakoś to wyjdzie.- powiedziała spokojnie.
-Jakoś
wyjdzie?- zaśmiał się.
Pierwszy
raz zobaczyła jego szczery uśmiech. Bez zastanowienia rzuciła się mu na szyję,
oplatając go nogami w pasie i pocałowała mocno. Tym razem nie mógł się
powstrzymać, zamruczał głośno i przytulił ją mocniej. I nie myślał o Lily.
Myślał o Hermionie, o jej ciepłych dłoniach, w jego włosach, jej ustach, jej
iskrzących się oczach i szybkim oddechu. Oderwał się od niej na chwilę.
-Nie
chcę traktować cię jako chwilowy substytut Lily.- szepnął, patrząc jej w oczy i
obserwując rozchylone w geście podniecenia usta.
-Możesz
traktować mnie jak w i e c z n y substytut Lily, ale wiedz, że całujesz mnie,
nie ją. I proszę, nie zostawiaj mnie, nie baw się mną jak Ron, proszę, okaż się
inny.- wyszeptała.
Skinął
głową. Mimo całej swojej natury i przekonania, co do obchodzenia się z
kobietami nie potrafił się zdobyć na nic innego. Może kiedyś. Nie teraz, nie
tutaj. Złożył kilka delikatnych pocałunków na jej szyi.
-Seev…-
szepnęła drżącym głosem, przymykając oczy.-Upijajmy się częściej.
Uśmiechnął
się blado i pocałował czule jej mały, zadarty, piegowaty nos.
-Nie
mów do mnie Sev, proszę. Mam na imię Severus.- rzekł gorzko.
-Przepraszam.-
teraz ona z kolei pocałowała jego garbaty, wydatny nos.-Już nie będę.
-A
jeżeli…?- zaczął po chwili.
-Co
jeżeli? Żadnych jeżeli.- ze złośliwym uśmieszkiem ugryzła jego dolną wargę.
Choć sprawiło mu to ból, to i przyjemność.-Musimy jakoś doprowadzić do końca to
reality show.
-Takie
reality show może trwać dodatkowo dwa tygodnie?- uniósł brew.
-Skoro
chcesz…
-Ale,
czy Drops się zgodzi?
-Myślę,
że będzie zadowolony z naszego zachowania.
Zaśmiała
się i z cichym westchnieniem pocałowała go znów. Zamruczał cicho.
-Mruczysz
jak kot.- szepnęła, składając pojedyncze pocałunki na jego ustach.
-Powiedz
mi, dlaczego stoimy tu i rozmawiamy, kiedy to reality show powinno się już
zacząć?
Hermiona
uśmiechnęła się. Żywy trup ożył całkowicie. Hermiona już nie myślała o Ronie.
Snape nie myślał o Lily.
Drzwi
otworzyły się i byli wolni, ale zbyt zajęci sobą by to zauważyć.
_______________________________________________________
Nie
mam pojęcia, jak to wyszło. Przyznam, że na początku miałam jedno zdanie: „Upiłaś
się, zresztą ja też” XD Przepraszam, że tak okropnie piszę, tyle beznadziejnego
opisu, praktycznie zero akcji i rozmów – katastrofa. Trudno.