wtorek, 25 czerwca 2013

Zapomnij


Założyciele Hogwartu i kłótnia Slytherina z Gryffindorem w odrobinę innym świetle. Strasznie mi się to wydaje banalne, ckliwe i dziwne, ale musiałam to napisać. 



W czasach, kiedy Wielka Sala nie była jeszcze oficjalnie Wielką Salą (co rzeczywiście trudno jest sobie wyobrazić), zebrało się tam czterech dostojnych czarodziejów. Sala nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza wysokim sufitem i ogromnej powierzchni. Sklepienie miała niesamowite. Wyglądało jak prawdziwe niebo, właściwie było dokładnym odbiciem prawdziwego nieba. Teraz zbierały się na nim czarne, złowieszcze chmury, przysłaniały blask gwiazd.
Jak już było powiedziane, w sali znajdowało się czterech czarodziejów. Jeden z nich był wysokim mężczyzną, smukłym i dostojnym, o czarnych jak heban, sięgających niżej ramion włosach i lekkim tylko zaroście. Spojrzenie miał bystre i wyglądał na inteligentnego. Drugi posiadał płomiennorude włosy i gęstą brodę tego samego koloru, a w jego spojrzeniu krył się jakiś nieznany ogień, jakaś pewność wygranej. Obaj byli stosunkowo młodzi. 
Dwie pozostałe były kobietami. Obie były piękne, ale ich uroda różniła się od siebie znacznie. Pierwsza dorównywała wzrostem i smukłością wcześniej wspomnianemu mężczyźnie, jej włosy, lekko falujące były ciemne, twarz miała bladą, a jej wyraz jakiś surowy... Wyglądała na człowieka nie znoszącego sprzeciwu. Wszystko to tworzyło aurę porcelanowej lalki, ducha, widziadła tak pięknego, że niemożliwego.
Druga zaś była kobietą niskiego wzrostu, o rumianej twarzy i uroczych dołeczkach w policzkach. Miała twarz i sposób bycia po prostu budzące zaufanie. Jej długie, poskręcane w ujmujące loczki blond włosy okalały jej twarzyczkę.
Mężczyźni kłócili się o coś zażarcie. Czarnowłosy Salazar Slytherin prychał drwiąco co chwilę, Godryk Gryffindor wymachiwał rękoma, wściekły. Kobiety stały z boku mądrzejsze od nich, nie wdawały się w kłótnię. Rowena Ravenclaw pozostawała spokojna i niewzruszona, niższa od niej i weselsza Helga Hufflepuff uśmiechała się delikatnie, wiedząc, że to błahostka, ta ich niby kłótnia. 
-Gryffindor!- Salazar podniósł głos.
-Tak? Znowu będziesz starał się nas przekonać do twojego, według ciebie idealnego systemu wartości?-  Godryk przeszył go spojrzeniem.-Daruj sobie!
Slytherin zacisnął dłonie w pięści.
-Dlaczego ty nigdy nic nie rozumiesz?- westchnął ciężko.
-Dlaczego ty nigdy nie możesz zwyczajnie przeprosić?! Dlaczego zawsze musisz unosić się dumą?!
-Dlaczego? Nie jestem taki jak ty... Nie muszę cię przepraszać, to moje zdanie i nikt nie ma prawa tego zmienić.- warknął, potem jednak stopniowo uspokoił się. 
Gryffindor nadal pozostawał rozwścieczony do granic możliwości. Nigdy nie był spokojnym mężczyzną, choć Salazar zawsze miał ogromny temperament, nigdy nie zachowywał się tak wybuchowo i nieprzewidywalnie. Rowena patrzyła na to z lekkim niepokojem, jeszcze nigdy ich kłótnia nie trwała tak długo.
-To też moja szkoła i żądam, by nie przyjmowano do niej uczniów, którzy nie są zaszczytnej, czystej krwi. 
-Salazarze, na miłość boską, to też są czarodzieje!- jęknął Godryk.
-To kuglarze, którzy jakoś zdołali nas oszukać, zawrócić nam w głowach, zamydlić oczy. Nie widzisz tego?
-I co oni zrobią? Nie wykorzystana magia zanika, Salazarze, nie możemy ich tak zostawić!
-On i ta jego filozofia...- mruknął do siebie Slytherin.-Nie ocalisz całego świata, Gryffindor! Zrozum to wreszcie.
Nagle obaj kierowani jakimś dziwnym impulsem wyciągnęli zwinnie różdżki i wycelowali w ku sobie. Przez pełen napięcia moment, który być może trwał wieczność, być może tylko kilka sekund, mierzyli się wzrokiem. Stalowoszare oczy Slytherina toczyły zażartą walkę z ciemnymi oczyma Gryffindora. Zanim ręka Godryka zrobiła zamaszysty ruch w powietrzu, Helga odezwała się piskliwie, tym samym zatrzymując go.
-Zaczekajcie! Przecież byliście przyjaciółmi!
Żaden z nich nie odpowiedział. Gorączkowo zerkali na siebie, jeden nie ufał drugiemu. 
Helga zwróciła się do Roweny.
-Moja droga przyjaciółko, zróbże coś! Proszę, ty jesteś mądrzejsza, rozdziel ich.
Rowena bystrym spojrzeniem objęła kłócących się. Jej wzrok wędrował od jednego, do drugiego i z powrotem. Nie dała po sobie poznać, że gdy patrzy na Salazara, jej serce bije szybciej. 
-Skoro nie potraficie się pogodzić, jeden z was musi odejść. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Powiedziała to zupełnie spokojnie i z rozwagą. Gdzieś jednak w niej czaiła się nadzieja, że to Gryffindor opuści zamek. Skarciła się za tę myśl.
Włosy zsunęły jej się na twarz, zagryzła nerwowo dolną wargę by powstrzymać łzy. Co się z nią działo?
Gryffindor patrzył na Salazara znaczącym wzrokiem. W powietrzu wyczuwało się jeszcze większe napięcie niż podczas samej kłótni. Salazar smutnym wzrokiem spojrzał na Rowenę, która drżała dziwnie jakby wstrząsały nią dreszcze. Potem przybrał kamienny wyraz twarzy. Ciszę przerwał nagły ruch jaki wykonał, a było to schowanie różdżki. 
-Wiem gdzie jest wyjście, nie musisz mnie odprowadzać.- syknął w stronę Godryka.-W końcu sam budowałem ten zamek.
Slytherin wściekły wyszedł, tym razem już nie patrząc na Rowenę. Wkrótce odgłosy łopotania, jakie wydawała jego ciemnozielona peleryna ucichły. 
Rowena nie podnosiła głowy. Całą swoją wolę poświęcała na rozkaz stania w miejscu, jaki wydawała swoim nogom. Okazałaby się głupią, gdyby pobiegła za nim. Jej jak dotąd silna wola jednak szwankowała. Rozsądek wyłączył się jej wraz ze wspomnieniem stalowoszarych oczy Salazara i myśli, że już nigdy go nie zobaczy. 
Nogi same poniosły ją. Wiatr uderzał ją w twarz i rozwiewał długie włosy. Kiedy spojrzała w niebo, zobaczyła, że gwiazdy jakby straciły swój blask. Jeszcze mocniej zagryzła wargę. Serce biło jej szybko. Dogoniła Slytherina tuż przed tym jak miał wejść do Zakazanego Lasu i na zawsze zniknąć. Bez ostrzeżenie rzuciła mu się na szyję i załkała cicho. Ona nigdy nie płakała. Zawsze była twarda. Jak jeden mężczyzna mógł aż tak wpłynąć na jej życie, na nią samą? Jak jeden związek w sekrecie, romans mógł ją aż tak zmienić, tak uzależnić?
Łzy ciekły jej po jeszcze bardziej niż zwykle bladych policzkach.
Wtulił twarz w jej długie włosy i zaciągnął się rozpaczliwie jej słodkim, fiołkowym zapachem. Tlen był niczym w porównaniu z nią!
-Zapomnij o mnie, Roweno, zapomnij.- wyszeptał w jej włosy. 
Odsunął się od niej i brązowe oczy spotkały się ze stalowoszarymi. W brązowych były błyszczące się łzy. 
-Och, Salazarze.- westchnęła, a jej głos drżał, jakby ruszany wiatrem.-To niemożliwe. 
W kącikach jego ust pojawił się cień gorzkiego uśmiechu. Ucałował jej czoło.
-Ostatni raz zapalę dla ciebie gwiazdy, potem zniknę. Zapomnij, że kiedykolwiek mnie poznałaś. 
Ostrożnie pogłaskał ją po policzku, zamknęła oczy. Usłyszała jak zamaszystym ruchem machnął różdżką o wielkiej mocy, zrobionej z drewna cisowego, a potem wyszeptał sobie tylko znane zaklęcie. Kiedy otworzyła oczy, nie było go już. Zniknął tak jak powiedział, jakby nigdy go nie było. Zadarła głowę i spojrzała na nocne niebo. Gwiazdy świeciły jaśniej niż kiedykolwiek, każda wyglądała jak mały klejnot, jak te z jej diademu. Po chwili przygasły, a na niebo powróciły chmury. Wpatrzyła się w ciemność, a niektórzy twierdzą, że wiatr zaniósł do lasu jej szept: Żegnaj.
Zniknął. Zniknął blask jego oczu i dźwięk jego niskiego głosu, którego tak lubiła słuchać. Zniknęły smukłe palce, których dotyk wywoływał przyjemne dreszcze. Zniknęła jego pociągła, chuda twarz. 
Uroniła ostatnią łzę i odeszła do zamku. Słaniała się na nogach. W jej oczach świeciła pustka, właściwie nie wiedziała dokąd zmierza i po co to robi. 

Nigdy nie wypełniła danego jej rozkazu. Nigdy nie zapomniała jak zapalił dla niej gwiazdy. Tylko on to potrafił. Nie pozwoliła też zapomnieć innym.
I tylko w tym była głupia. Głupia masochistka. 


1 komentarz:

  1. Och co ty gadasz,pięknie...Oj o takim Salazarze też bym nie zapomniała :'( Ta miniaturka jest piękna,taka smutna,dołująca,wspaniała.Kolejny raz udowadniasz mi,iż nie jestem choć w najmniejszym stopniu w stanie Ci dorównać.Dziękuję bardzo,że w końcu ją przepisałaś <3 ;*** Na to czekałam.~Sadystka

    OdpowiedzUsuń