niedziela, 30 czerwca 2013

Tik, tak, Granger

Dla 'ja ja'. Nie mam pojęcia czy wyszło tak romantycznie jak chciałaś, ale taki miałam zamiar XD


 Tik-tak, Granger, tik-tak.
Naprawdę się spieszyła, żeby zdążyć na ten przeklęty szlaban w przeklętych lochach. Miała nadzieję, że chociaż tam ucieknie od problemów. Tyle ich miała! Voldemort dawno został pokonany, źli Śmierciożercy do ostatniego wybici, a ona borykała się z większymi kłopotami niż podczas wojny. Ron, najwyraźniej ubzdurał sobie, że teraz stali się nierozłączni. Czy on tego nie widział? Nie widział, że ich związek był w stanie rozkładu? Już tego nie czuła, nie czuła tego, co na początku. Widać było, że on też nie, ale najwyraźniej jemu to nie przeszkadzało. Byleby miał się z kim obściskiwać i kim chwalić. Jak to często określała: żerował na najniższych instynktach. Och, ostatnimi czasy już po prostu zaczął ją drażnić, denerwować. Zapukała do drzwi od gabinetu Snape'a. 
Tik-tak, Granger, tik-tak.
Podeszła do szafki i zaczęła ściągać z półek słoik po słoiku. Westchnęła. Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Coraz częściej dostawała szlabany, przez rozmyślanie o Ronie nie mogła spać i myśleć na lekcjach. Wszystko przychodziło jej z trudem. Zerknęła na Mistrza Eliksirów. Świetnie. Ona musiała odpracowywać ten szlaban i czyścić te szafki, a on czytał sobie książkę. Książki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że profesor musi tak samo jak ona kochać książki. A może nawet jeszcze bardziej. Chyba zauważył, że na niego patrzyła, bo spojrzał na nią. Czarne oczy przeszyły ją na wylot. Potem przeniósł wzrok na duży zegar na ścianie.
-Tik, tak, Granger.- szepnął i wrócił do czytania.-Nie będę tu z tobą siedział do rana.
Jego szept brzmiał dziwnie we wszechogarniającej ciszy. Wycierając kurz z półki wróciła do swoich rozmyślań. Tak naprawdę zmarnowała ten rok, który powinna poświęcić nauce, nie Ronowi. To był najważniejszy rok w Hogwarcie, jej ostatni rok, ostatnie wybory, ostatnie niedociągnięcia, ale na pewno nie pogorszenie sobie zachowania, stracenie zaufania nauczycieli... I to wszystko przez to, że Ron zapragnął ją pocałować na korytarzu akurat, kiedy szedł Snape. 
Tik-tak, Granger.
Spojrzała na nauczyciela. Swoją drogą, nie wyglądał najgorzej. Zmienił się w jej oczach. Po wojnie, kiedy okazało się jak bardzo się dla nich wszystkich poświęcał nabrał w jej oczach dostojności, szacunku. A i ona się zmieniła. Teraz już nie była tą nieśmiałą dziewczynką. Była pewną siebie kobietą. 
Tik-tak, tik-tak...
Nagle przyszła jej do głowy szalona myśl. Jak taki Nietoperz może całować? Przypomniały jej się pocałunki Rona. Na początku podobała jej się ta zachłanność i nieporadność, uważała to za urocze, ale potem stał się po prostu chciwy, a całował zupełnie niezdarnie i zaczynało jej się to nie podobać. Przypominało jej to jego związek z Lavender, który polegał tylko na tym, że od czasu do czasu przylegali do siebie i całowali się dobre kilkanaście minut. W tym nie było prawdziwych uczuć. Przysiadła na stole, który stał przed szafką, którą sprzątała i przyglądała się przez chwilę Snape'owi. A jak on całował? Była na tyle zdesperowana, że mogłaby sprawdzić...
-Granger, nie będę czekał aż łaskawie weźmiesz się do roboty. Jeżeli nie skończysz dzisiaj sprzątać, skończysz jutro.
Tik-tak... Tik-Tak...
I nagle ogarnęła ją fala takiego smutku, że łza spłynęła jej po policzku. Miała tego dość. Nikt jej nie zauważał, Ron widział w niej tylko maskotkę do całowania, Snape tylko uczennicę. Nie łkała. Tylko ta jedna łza kapnęła na podłogę. Więcej ich nie było. Zrozumiała jedno. Skoro nikt nie chciał jej zauważać, musiała sama o to zadbać. 
Tik-tak, tik-tak, tik-tak...
Tykanie zegara na ścianie pomagało jej, dodawało otuchy. Miała dość pomiatania nią, miała dość Rona, miała dość Snape'a. Mimo to, musiała na kimś poćwiczyć. Koniec z tym wszystkim. Koniec. Koniec. Odwróciła się i podeszła do biurka Snape'a. Profesor zdziwiony wstał i odłożył na blat biurka książkę, którą czytał. Uniósł kpiąco prawą brew.
-Co się takiego stało?- spytał złośliwie.
Tik-tak...
Tak jakby nagle tykanie zegara zmieniło jej nastrój i znowu poczuła się niechciana, nieatrakcyjna, smutna. Pod presją czarnych oczu profesora przyjęła niewinny wyraz twarzy, a po delikatnej skórze jej policzka znowu spłynęła łza.
-Dlaczego nie możesz mnie pocieszyć?- spytała płaczliwie.
Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie zapewne większe niż gdyby ponownie zobaczył Czarnego Pana. Patrzyła na niego para wielkich ufnych oczu. Nie poruszył się. Miała tego dość.
-Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "ty".- burknął.
-Och, proszę cię. Zwykle starasz się szanować kobiety. Dlaczego mnie nie przytulisz?- dotknęła lekko jego dłoni.
Tik-tak, tik-tak, Granger.
Najpierw spojrzał na nią tak jakby miał ochotę ją zabić, spalić, a jej szczątki schować w przepastnym płaszczu Hagrida tak, żeby nikt nigdy jej nie znalazł. Potem jednak jednym, odrobinę nieporadnym ruchem przyciągnął ją do siebie. Zamknęła oczy i z lekkim uśmiechem wtuliła głowę w jego czarną szatę. Pachniał mocno, ale nie drażniąco, wodą kolońską i jakimś słodkim eliksirem. Podobało jej się to. Nie miała pojęcia dlaczego, ale pomyślała, że tak właśnie powinien pachnieć prawdziwy mężczyzna.
Odsunął ją od siebie i ujął jej twarz w obie duże dłonie. Zbliżył swoje usta do jej ust.
-Przytul.- zaprzeczyła szybko.-Nie całuj, nie chcę się całować.*
Skinął głową i przytulił swój policzek do jej policzka, nadal jednak pozostając blisko jej ust.
Tik-tak, tik- tak, tik-tak...
Stali tak długo. Zdała sobie sprawę z tego, że w jego ramionach czuje się tak jak nigdy nie czuła się, gdy przytulała Rona. Ron nigdy też nie przystał na jej prośby. Jeżeli mówiła mu, że nie chce się całować, on uznawał to za zgrywanie niedostępnej i był jeszcze bardziej nachalny. 
Nagle otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że nadal przytula się do Snape'a. Spojrzała w jego czarne oczy.
-Nadal chcesz mnie pocałować?- zapytała cicho.
-Zawsze chcę cię całować.**
Złączyła jego usta ze swoimi i stwierdziła, że smakuje zupełnie inaczej niż Ron. Chwyciła się kurczowo jego szyi, bez tego by upadła. Całował tak wprawnie! Całował zachłannie, ale jej się nie narzucał, a jego długie palce, sunące po jej plecach nie wywoływały u niej nic poza uwielbieniem. Zupełnie inaczej niż z Ronem. A ja go chciałam tylko... tylko... mmmmm... wy-wypróbować... 
Tik-tak, tik-tak. Ich pocałunkom towarzyszyło tykanie zegara.
Zamknij się, durny zegarze teraz już nie będzie biadolił, że musi siedzieć ze mną do rana...


*Chciałabym wymyślić tak genialną kwestię, ale nie :D Cytat z filmu: "Słodycz zemsty"
**Cytat z "Dr.House'a", uwielbiam go!

wtorek, 25 czerwca 2013

Tencja


Snape nie mógł znieść zachowania Hermiony. Rozumiał, a przynajmniej zdawał sobie sprawę ile musiała się nacierpieć i jakie to wszystko musiało być dla niej trudne. Nie potrafił tylko dłużej znieść jej ciągłego płaczu, łez spływających po policzkach, zaczerwienionych oczu i westchnień. Dumbeldore sprowadził ją do jego komnat, do niego, żeby została jego asystentką, żeby oderwała się od tego wszystkiego. Sprawa przecież była prosta, bez względu jak na to patrzeć.
Ten kretyn, Weasley poprosił ją o rękę. Wszystko było dobrze, skończyli szkołę, ona z Wybitnymi, a on… w każdym razie na miarę swoich możliwości. Przeprowadzili się do Nory, która już i tak była zatłoczona. Weasley jednak nie miał ambicji na nowy dom, a Hermiona była w nim tak zakochana, że zgodziła się na wszystko, byle by z nim być. I tu Snape zwykle prychał wściekle. Wiedział jak to jest być szaleńczo zakochanym w kimś, kto nawet nie zważa na twoje potrzeby i właśnie dlatego uważał ją za głupią. Popełniała niemal jego błędy. Wracając do Hermiony i Rona, zamieszkali razem, a Hermiona zaszła w ciążę. Była taka szczęśliwa, taka radosna, taka promienna. Macierzyńska miłość aż od niej biła, co tylko dodało jej brązowym oczom blasku, a jej twarz wydawała się bardziej rumiana. Molly opiekowała się nią, wszyscy im gratulowali, przynosili prezenty, Harry klepał Rona po ramieniu, a Ginny plotkowała z Hermioną i obie szczebiotały w najlepsze. Jednym słowem: sielanka, nie życie. Beztrosko upływał im wszystkim czas, tak jakby nie mieli ani problemów, ani kłopotów. Oczywiście do pewnego czasu. Stała się rzecz straszna, przynajmniej dla kobiet. Hermiona straciła dziecko. Załamała się, ale przecież jej nadzieją był jej ukochany. Tylko, że i on ją opuścił. Pokłócili się, a Weasley zawsze był wybuchowy. Zostawił ją, a Dumbeldore zdecydował, że od samobójstwa może ją powstrzymać jedynie praca. Praca mogła być jej ratunkiem. Jako, że miała świetne oceny z eliksirów, zdecydował, że zostanie asystentką Snape’a. Kto jak kto, ale akurat Severus Snape, wieloletni profesor eliksirów, „przyjaciel” Dumbeldore’a i najmłodszy Mistrz Eliksirów w Wielkiej Brytanii miał dużo wymagać, ale też być wyrozumiałym.
Chyba jednak się pomylił. Snape był wyrozumiały, na tyle ile potrafił, ale nerwy mu powoli puszczały. Ona płakała całymi nocami, nie mogła się skupić, była rozkojarzona i zmęczona. Potrzebowała pocieszenia, nie j e g o. On był tylko oschłym Nietoperzem z Lochów, potrzebowała mężczyzny, przyjaciela, który mógłby ją przytulić i powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”. On taki nie był i nigdy takim nie będzie. Dlaczego, więc nie mogła iść do Pottera i Ginevry, z nimi byłaby szczęśliwa.
Rytuał ich dnia był prosty. Jedli wspólne śniadanie, zawsze w milczeniu, potem zabierali się do pracy, potem w przerwie między pracą jedli obiad, znowu pracowali, a następnie siadali do kolacji i szli spać. Snape odstąpił Hermionie swoje łóżko w sypialni, on sam spał na wyczarowanym łóżku w salonie.
To była rutyna tak dobijająca, że Snape niemal oczekiwał jej załamania nerwowego i pogorszenia się jej stanu. Bolało go to, ale co miał zrobić? Przytulić ją, pocałować w czółko i kołysać? Nigdy by się do tego nie zmusił, był tego pewny, to nie było w jego stylu.
Coś się jednak w nim zmieniło. To było po ostatniej nocy. Obudziły go dziwne odgłosy, dochodzące z sypialni. Otworzył gwałtownie oczy i jakoś tak machinalnie podążył do sąsiedniego pokoju. Hermiona wiła się na łóżku i pewnie śniło jej się coś okropnego. Podszedł do niej i jakoś tak nieśmiało usiadł obok niej. Delikatnie objął ją ramionami i przycisnął do siebie. Nie było to takie złe jak myślał. Jej płacz nie ustał, wręcz przeciwnie, łzy moczyły mu ramię. Zwykle spał bez koszulki i teraz też przyciskał ją do gołego torsu. Głaskał ją po włosach i nie mógł nie zauważyć, że słodko pachniała. Kiedy jej oddech stał się spokojniejszy położył ją na łóżku i cicho wyszedł. Po chwili jednak usłyszał jak Hermiona go woła. Zdziwiony wrócił do sypialni i próbował zobaczyć coś w ciemności.
-Severusie, proszę, zostań ze mną. Nie opuszczaj mnie…
Usłyszał jej cichy szept. Powoli zbliżył się do niej i przytulił ją mocno. Odetchnęła z ulgą i po raz pierwszy od jej rozstania z Ronem, spokojnie zasnęła. Snape ubolewał nad głupotą szczeniaka. Jak mógł zostawić kogoś takiego? Hermiona była niemal idealna. Kochała prosto i całym sercem, była śliczna i naturalna, młoda i inteligentna. Jedyna jej wada, to to, że była Gryfonką. To ciągnęło za sobą pewne konsekwencje, mianowicie: była wybuchowa i nieomal egzaltowana, ale za to łagodna… no… i… nadal śliczna i młoda. To nie mogło umknąć jego uwadze.
Rano obudził się wcześniej i wstał. Ona obudziła się, gdy akurat robił śniadanie. Och, jak pięknie wyglądała. Jeden niesforny lok opadał jej na czoło, oczy błyszczały, cienie zniknęły, nareszcie spała spokojnym snem. Uśmiechnęła się do niego blado. Uśmiechnęła się! Pierwszy raz od jakiegoś czasu. O, dziwo, ledwie zauważalnie, ale jednak uniósł kąciki ust i odwzajemnił uśmiech.
Podeszła do niego i dłonią musnęła jego dłoń. Wzdrygnął się delikatnie.
-Dziękuję, że ze mną wczoraj zostałeś. Od czasu tego…- potrząsnęła głową.-Po prostu dziękuję, nie wiem czy zasnęłabym bez ciebie.
Skinął głową. Nie lubił rozmawiać, a szczególnie odpowiadać na podziękowania tego typu. Czuł się dziwnie.
Usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach. Tak, jak jej humor poprawił się, teraz znowu uległ zmianie na gorsze. Przeczesała palcami włosy, swoje splątane loki i podniosła głowę.
-Przytulisz mnie?
Otworzył usta i wahał się przez chwilę, potem jednak przyciągnął ją do siebie z cichym westchnieniem.
-Wiesz, jesteś dla mnie jedynym oparciem.
-Chyba, zwariowałaś.
-Dlaczego zawsze musisz zaprzeczać?
Wzruszył ramionami.  Jeszcze wtedy nie podejrzewał, że ten dzień odmieni jego życie. Zabrali się do pracy nad nowym eliksirem. Dumbeldore zlecał im przygotowywanie jakichś ekstrawaganckich wywarów średnio, co dwa tygodnie.
Teraz jednak coś poszło źle. Nagle eliksir zabulgotał dziwnie, a opary jakie się z niego wydzielały uniosły się aż pod sam sufit. Snape przestraszył się, bo Hermiona stała bliżej kociołka. Odciągnął ją od naczynia jednym, zgrabnym ruchem i przyciągnął ją do siebie, a od eliksiru oddzielił ich swoją peleryną. To już trzeci raz jak przytulił ją w ciągu dwóch dni. Chyba przesadzał.
Nic nie nastąpiło, żaden wybuch, ale oni już nie zwracali na to uwagi. Hermiona pozwoliła Severusowi pocałować się i to w tak zachłanny sposób, że zdała sobie sprawę z całej głupoty związku z Ronem. Oczywiście, gdyby nie dotyk palców Severusa na jej szyi, gdyby nie uzależniający smak jego ust i kosmyki włosów, łaskoczących ją pewnie skarciłaby się za jakiekolwiek myślenie o Ronie, kiedy pod nosem miała takiego mężczyznę.
Już nie myślała. Nie czuła nic poza Severusem. Czuła go całą sobą.
 
*
 
W uroczym miasteczku stał mały dom. Biła od niego jakaś przytulność, coś, co wskazywało na bezpieczeństwo i udział kobiecej ręki. W ogrodzie domu znajdowało się duże drzewo. W zimie wyglądało na ponure, ale teraz kwitło i wydzielało ujmujące zapachy.
Był to dom Severusa Snape’a i jego żony, Hermiony. Tak, tak, Hermiona za niego wyszła i była szczęśliwsza niż kiedykolwiek. W tej chwili siedziała na kanapie w salonie domu i z błogą beztroską wymalowaną na twarzy, czytała książkę małej dziewczynce. Dziewczynka wyglądem przypominała swojego ojca, choć miała coś z Hermiony. Czarne włosy jak skrzydła kruka, opadały jej lokami na plecy, a równie czarne i bezkresne oczy patrzyły na matkę z jakimś bystrym błyskiem, jakby inteligencją przewyższała swój wiek. Cerę miała bladą, nienaturalnie bladą, długie rzęsy okalały jej oczy. Miała drobny nos i słodkie usta Hermiony.
-Mamo, ale dlaczego nie mogę tego sama przeczytać? Przecież umiem czytać.- dziewczynka westchnęła zniecierpliwiona.
-Dlatego, że twoja matka chce zgrywać dobrą opiekunkę, jakbyś była jakimś dzieckiem.- jej ojciec wszedł akurat do pokoju i złożył pocałunek na czubku jej głowy.
Usiadł obok Hermiony i pocałował ją w policzek. Zrobiła obrażoną minę.
-Przecież ja nie jestem dzieckiem.
-No, właśnie o tym mówię. A twoja mama właśnie tak cię traktuje.
-To niesprawiedliwe!
Hermiona westchnęła ciężko, schowała twarz w dłoniach i dopiero po chwili podniosła na nich wzrok.
-Ty jesteś tak nieznośna jak ojciec.- wskazała na córkę.-A do ciebie się nie odzywam.
Odwróciła się od nich i zamierzała wstać, ale Severus złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Mała wskoczyła na kanapę, przytuliła mocno matkę i pocałowała ją w policzek. Hermiona zaśmiała się głośno i melodyjnie.
-Dobrze, już, dobrze!- zachichotała.-Jesteście tak samo nieznośni i tak samo kochani.
Dziewczynka zeskoczyła z kolan matki i sięgnęła po książkę. Z zaciekawieniem otworzyła ją na pierwszej stronie i zaczęła czytać. Severus patrzył na nią z dumą. Hermiona przyglądała się mu z czułością. Od tamtej nocy stała się najszczęśliwszą kobietą na świecie. I tamtej nocy zaszła w ciążę. Niemal się załamała, po pierwsze: myślała, że Severus ją zostawi, a po drugie: bała się kolejnej straty. Nic takiego się jednak nie stało. Severus powiedział, że: „Nie jest takim kretynem, żeby wypuszczać z objęć taką kobietę”. Urodziła im się córeczka, poprosił ją o rękę i wszystko się jakoś ułożyło. Och, nie był łatwym mężczyzną, miał i swoje humory i był wkurzający, ale ją kochał, wiedziała to, widziała i czuła i to jej wystarczało. A ich córka wydawała jej się najmądrzejszym, najśliczniejszym dzieckiem na świecie. Zwykle zachowywała się jak Severus i to zawsze ją śmieszyło.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Hermiona pogłaskała męża po ramieniu i sama wstała. Kiedy jednak zobaczyła, kto pukał, zbladła i wróciła do Severusa.
-Co się stało?
Wstał gwałtownie i żwawym krokiem podszedł do drzwi. Otworzył je z rozmachem. Stał tam Ron Weasley.
-Wynoś się stąd.- warknął Severus.
-Chcę się widzieć z Hermioną.
-Nie masz prawa tu być.
W tej chwili do Severusa podeszła Hermiona i chwyciła się jego ramienia. Mała dziewczynka wkroczyła za nim i przeszyła rudego uważnym spojrzeniem. Zwęziła oczy w szparki i uśmiechnęła się niewinnie.
-Hermiono…
-Słuchaj, Ron, odejdź. Proszę, zostaw mnie. To z tobą jest już dawno skończone, dawno temu, sam wybrałeś. Wybrałeś łatwiznę.- w oczach miała łzy.-Nie kocham cię, idź stąd. Błagam.
-Jak mogłaś z nim…?
-Jak mogłeś mnie zostawić? Jak mogłeś zostawić mnie w takiej sytuacji? Przecież to nie była moja wina, Ron…- teraz już łkała.-Kiedy ty mnie zostawiłeś, Severus mnie pocieszył.
-Och, tak cię pocieszył, że wyszła z tego córka Nietoperza.- Ron spojrzał z odrazą na małą dziewczynkę.
-Mówisz o mnie?- dziewczynka podniosła na niego wzrok.-Jeżeli ty jesteś tym rudym, o którym mówi często tata, to powinieneś stąd iść. Tata mówi, że jesteś kretynem, który nie potrafił skorzystać ze swojej szansy, a skoro on tak mówi, to znaczy, że tak jest. Mama z kolei często powtarza, że nie żałuje decyzji i że nas kocha, więc możesz to zrozumieć i się wynieść.- na jej małej twarzyczce wykwitł złośliwy uśmieszek.-Do widzenia.
I zamknęła mu drzwi przed nosem. Severus uśmiechnął się i przytulił do siebie je obie.
-Moja dzielna, Tencja.- szepnęła Hermiona.
-Nie nazywaj mnie tak. Mam na imię Amortencja.
Hermiona zbliżyła usta do ucha męża.
-Mówiłam, żeby nazwać ją inaczej.
Uśmiechnął się blado i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.



Zapomnij


Założyciele Hogwartu i kłótnia Slytherina z Gryffindorem w odrobinę innym świetle. Strasznie mi się to wydaje banalne, ckliwe i dziwne, ale musiałam to napisać. 



W czasach, kiedy Wielka Sala nie była jeszcze oficjalnie Wielką Salą (co rzeczywiście trudno jest sobie wyobrazić), zebrało się tam czterech dostojnych czarodziejów. Sala nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza wysokim sufitem i ogromnej powierzchni. Sklepienie miała niesamowite. Wyglądało jak prawdziwe niebo, właściwie było dokładnym odbiciem prawdziwego nieba. Teraz zbierały się na nim czarne, złowieszcze chmury, przysłaniały blask gwiazd.
Jak już było powiedziane, w sali znajdowało się czterech czarodziejów. Jeden z nich był wysokim mężczyzną, smukłym i dostojnym, o czarnych jak heban, sięgających niżej ramion włosach i lekkim tylko zaroście. Spojrzenie miał bystre i wyglądał na inteligentnego. Drugi posiadał płomiennorude włosy i gęstą brodę tego samego koloru, a w jego spojrzeniu krył się jakiś nieznany ogień, jakaś pewność wygranej. Obaj byli stosunkowo młodzi. 
Dwie pozostałe były kobietami. Obie były piękne, ale ich uroda różniła się od siebie znacznie. Pierwsza dorównywała wzrostem i smukłością wcześniej wspomnianemu mężczyźnie, jej włosy, lekko falujące były ciemne, twarz miała bladą, a jej wyraz jakiś surowy... Wyglądała na człowieka nie znoszącego sprzeciwu. Wszystko to tworzyło aurę porcelanowej lalki, ducha, widziadła tak pięknego, że niemożliwego.
Druga zaś była kobietą niskiego wzrostu, o rumianej twarzy i uroczych dołeczkach w policzkach. Miała twarz i sposób bycia po prostu budzące zaufanie. Jej długie, poskręcane w ujmujące loczki blond włosy okalały jej twarzyczkę.
Mężczyźni kłócili się o coś zażarcie. Czarnowłosy Salazar Slytherin prychał drwiąco co chwilę, Godryk Gryffindor wymachiwał rękoma, wściekły. Kobiety stały z boku mądrzejsze od nich, nie wdawały się w kłótnię. Rowena Ravenclaw pozostawała spokojna i niewzruszona, niższa od niej i weselsza Helga Hufflepuff uśmiechała się delikatnie, wiedząc, że to błahostka, ta ich niby kłótnia. 
-Gryffindor!- Salazar podniósł głos.
-Tak? Znowu będziesz starał się nas przekonać do twojego, według ciebie idealnego systemu wartości?-  Godryk przeszył go spojrzeniem.-Daruj sobie!
Slytherin zacisnął dłonie w pięści.
-Dlaczego ty nigdy nic nie rozumiesz?- westchnął ciężko.
-Dlaczego ty nigdy nie możesz zwyczajnie przeprosić?! Dlaczego zawsze musisz unosić się dumą?!
-Dlaczego? Nie jestem taki jak ty... Nie muszę cię przepraszać, to moje zdanie i nikt nie ma prawa tego zmienić.- warknął, potem jednak stopniowo uspokoił się. 
Gryffindor nadal pozostawał rozwścieczony do granic możliwości. Nigdy nie był spokojnym mężczyzną, choć Salazar zawsze miał ogromny temperament, nigdy nie zachowywał się tak wybuchowo i nieprzewidywalnie. Rowena patrzyła na to z lekkim niepokojem, jeszcze nigdy ich kłótnia nie trwała tak długo.
-To też moja szkoła i żądam, by nie przyjmowano do niej uczniów, którzy nie są zaszczytnej, czystej krwi. 
-Salazarze, na miłość boską, to też są czarodzieje!- jęknął Godryk.
-To kuglarze, którzy jakoś zdołali nas oszukać, zawrócić nam w głowach, zamydlić oczy. Nie widzisz tego?
-I co oni zrobią? Nie wykorzystana magia zanika, Salazarze, nie możemy ich tak zostawić!
-On i ta jego filozofia...- mruknął do siebie Slytherin.-Nie ocalisz całego świata, Gryffindor! Zrozum to wreszcie.
Nagle obaj kierowani jakimś dziwnym impulsem wyciągnęli zwinnie różdżki i wycelowali w ku sobie. Przez pełen napięcia moment, który być może trwał wieczność, być może tylko kilka sekund, mierzyli się wzrokiem. Stalowoszare oczy Slytherina toczyły zażartą walkę z ciemnymi oczyma Gryffindora. Zanim ręka Godryka zrobiła zamaszysty ruch w powietrzu, Helga odezwała się piskliwie, tym samym zatrzymując go.
-Zaczekajcie! Przecież byliście przyjaciółmi!
Żaden z nich nie odpowiedział. Gorączkowo zerkali na siebie, jeden nie ufał drugiemu. 
Helga zwróciła się do Roweny.
-Moja droga przyjaciółko, zróbże coś! Proszę, ty jesteś mądrzejsza, rozdziel ich.
Rowena bystrym spojrzeniem objęła kłócących się. Jej wzrok wędrował od jednego, do drugiego i z powrotem. Nie dała po sobie poznać, że gdy patrzy na Salazara, jej serce bije szybciej. 
-Skoro nie potraficie się pogodzić, jeden z was musi odejść. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Powiedziała to zupełnie spokojnie i z rozwagą. Gdzieś jednak w niej czaiła się nadzieja, że to Gryffindor opuści zamek. Skarciła się za tę myśl.
Włosy zsunęły jej się na twarz, zagryzła nerwowo dolną wargę by powstrzymać łzy. Co się z nią działo?
Gryffindor patrzył na Salazara znaczącym wzrokiem. W powietrzu wyczuwało się jeszcze większe napięcie niż podczas samej kłótni. Salazar smutnym wzrokiem spojrzał na Rowenę, która drżała dziwnie jakby wstrząsały nią dreszcze. Potem przybrał kamienny wyraz twarzy. Ciszę przerwał nagły ruch jaki wykonał, a było to schowanie różdżki. 
-Wiem gdzie jest wyjście, nie musisz mnie odprowadzać.- syknął w stronę Godryka.-W końcu sam budowałem ten zamek.
Slytherin wściekły wyszedł, tym razem już nie patrząc na Rowenę. Wkrótce odgłosy łopotania, jakie wydawała jego ciemnozielona peleryna ucichły. 
Rowena nie podnosiła głowy. Całą swoją wolę poświęcała na rozkaz stania w miejscu, jaki wydawała swoim nogom. Okazałaby się głupią, gdyby pobiegła za nim. Jej jak dotąd silna wola jednak szwankowała. Rozsądek wyłączył się jej wraz ze wspomnieniem stalowoszarych oczy Salazara i myśli, że już nigdy go nie zobaczy. 
Nogi same poniosły ją. Wiatr uderzał ją w twarz i rozwiewał długie włosy. Kiedy spojrzała w niebo, zobaczyła, że gwiazdy jakby straciły swój blask. Jeszcze mocniej zagryzła wargę. Serce biło jej szybko. Dogoniła Slytherina tuż przed tym jak miał wejść do Zakazanego Lasu i na zawsze zniknąć. Bez ostrzeżenie rzuciła mu się na szyję i załkała cicho. Ona nigdy nie płakała. Zawsze była twarda. Jak jeden mężczyzna mógł aż tak wpłynąć na jej życie, na nią samą? Jak jeden związek w sekrecie, romans mógł ją aż tak zmienić, tak uzależnić?
Łzy ciekły jej po jeszcze bardziej niż zwykle bladych policzkach.
Wtulił twarz w jej długie włosy i zaciągnął się rozpaczliwie jej słodkim, fiołkowym zapachem. Tlen był niczym w porównaniu z nią!
-Zapomnij o mnie, Roweno, zapomnij.- wyszeptał w jej włosy. 
Odsunął się od niej i brązowe oczy spotkały się ze stalowoszarymi. W brązowych były błyszczące się łzy. 
-Och, Salazarze.- westchnęła, a jej głos drżał, jakby ruszany wiatrem.-To niemożliwe. 
W kącikach jego ust pojawił się cień gorzkiego uśmiechu. Ucałował jej czoło.
-Ostatni raz zapalę dla ciebie gwiazdy, potem zniknę. Zapomnij, że kiedykolwiek mnie poznałaś. 
Ostrożnie pogłaskał ją po policzku, zamknęła oczy. Usłyszała jak zamaszystym ruchem machnął różdżką o wielkiej mocy, zrobionej z drewna cisowego, a potem wyszeptał sobie tylko znane zaklęcie. Kiedy otworzyła oczy, nie było go już. Zniknął tak jak powiedział, jakby nigdy go nie było. Zadarła głowę i spojrzała na nocne niebo. Gwiazdy świeciły jaśniej niż kiedykolwiek, każda wyglądała jak mały klejnot, jak te z jej diademu. Po chwili przygasły, a na niebo powróciły chmury. Wpatrzyła się w ciemność, a niektórzy twierdzą, że wiatr zaniósł do lasu jej szept: Żegnaj.
Zniknął. Zniknął blask jego oczu i dźwięk jego niskiego głosu, którego tak lubiła słuchać. Zniknęły smukłe palce, których dotyk wywoływał przyjemne dreszcze. Zniknęła jego pociągła, chuda twarz. 
Uroniła ostatnią łzę i odeszła do zamku. Słaniała się na nogach. W jej oczach świeciła pustka, właściwie nie wiedziała dokąd zmierza i po co to robi. 

Nigdy nie wypełniła danego jej rozkazu. Nigdy nie zapomniała jak zapalił dla niej gwiazdy. Tylko on to potrafił. Nie pozwoliła też zapomnieć innym.
I tylko w tym była głupia. Głupia masochistka. 


sobota, 15 czerwca 2013

Nigdy nie łącz Domów! Z tego wynikną tylko rany, nie do zabliźnienia. ~ S.S.

Kolejny wpis dla Sadystki xD <3


Nie miał pojęcia co się z nim działo. Był nieswój, czuł się bardzo dziwnie. Czy to było t o? Zakochanie? Jak to? On już nigdy miał się nie zakochać. Miał pozostać twardy i zasadniczy. Surowy, taki miał być. Dlaczego to stało się akurat teraz? Dlaczego jej piękne włosy zalśniły w słońcu akurat w tej chwili? Dlaczego dostrzegł w błyszczących oczach coś na kształt zaciekawienia, chęci poznania go, teraz? Dopiero teraz? Tak nagle, jakby dostał od młodej Wierzby Bijącej po głowie. Nagle jej zapach wydał mu się przyciągający, jej usta słodkie, a wyraz twarzy, choć surowy, to piękny. Właściwie, zawsze była piękna. Posiadała coś takiego w sobie, że mimo swej srogiej urody po prostu kusiła. Przynajmniej jego. Uwielbiał od jakiegoś czasu na nią patrzeć. Z daleka obserwować jej delikatne ruchy, a mimo to ciężkie kroki. Była kobietą, twardo stąpającą po ziemi. 
Na początku samo patrzenie mu wystarczało. Po prostu wpatrywał się w nią i był szczęśliwy, jego serce nie potrzebowało nic więcej, tylko ten drogi mu widok. Wiele razy zdarzało się tak, że siadywał gdzieś na trawie  i przyglądał się jej, idącej z grubą księgą w ręku albo nawet kilkoma książkami. Wiedział, że ubóstwiała czytać i ciągle się dokształcać, choć już i tak była inteligentna ponad miarę. On też lubił książki. 
Z czasem samo przyglądanie się jej nie wystarczało. Pragnął słyszeć jej głos, wsłuchiwać się w szum wiatru w jej włosach i muskać ustami jej delikatne czoło. Pragnienie to jakoś powstrzymywał w sobie, nic nie robił, nie zbliżał się do niej, nie rozmawiał, nie próbował się zaprzyjaźnić. Nie był typem takiego człowieka. Nie płaszczył się, nie odkrywał kart, dopóki nie był pewny wygranej. Nie starał się jej poznać, dopóki nie był pewny obejścia się bez zranienia.   
Wkrótce i to się skończyło. Nie potrafił tego w sobie dusić. Zawsze miał gorący temperament mimo całego swojego zdrowego rozsądku. Zakochanie zżerało go od środka. 
Pewnego dnia po prostu podszedł do niej i pocałował ją najzachłanniej jak mógł. Może był głupi, może był bardzo głupi, ale myślał, że przez ten jeden pocałunek to wszystko da mu spokój. Phi! Jego uczucie jeszcze bardziej się pogłębiło, zapragnął jeszcze więcej, chciał ją poczuć, całować, słuchać jej oddechu i wdychać jej zapach. Nie mógł tak po prostu się od niej oderwać. Jednocześnie brutalnie i w miarę ostrożnie przyparł ją do ściany i całował dłuższą chwilę. Kiedy zdołała się od niego lekko odsunąć, przesunęła palcem wskazującym po jego dolnej wardze.
-Salazarze...- szepnęła.-To nierozsądne, więzi porywcze i wybuchowe nigdy nie kończą się dobrze.
Spojrzał w jej duże, ciemne oczy, a ona pogłaskała go delikatnie po aż za długich, czarnych włosach. 
-Na chwilę zapomnijmy o rozsądku, moja droga, Roweno.
I pocałował ją znowu, a ona już się nie broniła.


Severus Snape i Hermiona byli szczęśliwi. Ich szczęście brało się stąd, że mogli być razem i nikt nie wytykał ich palcem, nikt nie obrażał, nikt nie próbował rozdzielić. Było to szczęście dwojga, zakochanych w sobie, zauroczonych sobą ludzi. Radość ta była prosta i wszyscy ją rozumieli. Nauczyciele (za sprawą Minerwy) wiedzieli, że Hermiona od dawna czuła coś do swojego profesora. Zanim zdecydował się sprawdzić, na ile to uczucie jest silne, długo trzymał ją w niepewności. Taki już był. Zawsze sprawdzał dwa razy, nigdy nie brał w czymś udziału, jeśli nie wiedział, że wygra lub w małym stopniu przyczyni się do wygranej. Nie chciał znowu zostać zraniony. Już raz tak się stało, a przez kolejne kilkanaście lat był cieniem człowieka. Przez jedną, tępą Gryfonkę, która zawróciła mu w głowie i przewróciła myśli do góry nogami. 
Kiedy nareszcie przekonał się, że uczucie młodej dziewczyny jest wystarczająco głębokie, by on też mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia, okazało się, że oboje są sobą zachwyceni i że naprawdę się kochają. Jedynymi ludźmi, których zaskoczył ich niedawny ślub byli bliscy przyjaciele Hermiony. To nimi wstrząsnęło - Hermiona chodziła rozpromieniona i szczęśliwa ostatnimi czasy, ale oni nie byli zdolni tego zauważyć. 
Ron, rzucając ją, związał się z Lavender, a Harry z Ginny i każdy był zajęty sobą. Jedynie Luna z nią rozmawiała i jedynie Lunę Severus całkowicie akceptował, sama nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że była tak niesamowicie szczera, że nikogo nie udawała i ją też zranił los. 
Hermiona, po rozstaniu z Ronem, swoją pierwszą miłością płakała równy miesiąc. Severus widział ją zapłakaną na korytarzu, siedzącą na schodach prowadzących do wieży Gryfonów i w końcu zdał sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna nie ma jak go zranić, to najwyżej on może to zrobić. 
Pokochał ją miłością mocniejszą od miłości, jaką darzył Lily Evans. O ile to było możliwe.
Tak, więc byli szczęśliwi i beztrosko szli razem przez życie. Hermiona została u boku męża i dostała od Dumbeldore'a posadę nauczycielki transmutacji. Minerwa odeszła na emeryturę, choć nadal pozostawała w Hogwarcie. Jak sama mówiła, wolała mieć ich na oku, nie wiadomo co mogliby razem wymyślić.
Ich pierwszy pocałunek odbył się w banalnych okolicznościach. Severus przekonał się, że Hermiona naprawdę mogła coś do niego czuć. Nie potrafił już dłużej dusić w sobie uczuć, był temperamentnym mężczyzną i nie mógł już dłużej trzymać się od niej z daleka. Kiedy zobaczył jak idzie, poważna i milcząca podszedł do niej szybko i nie czekając na nic położył swoje usta na jej ustach, wpił się w jej wargi z charakterystyczną delikatnością i niesamowitą zachłannością. Słodyczy tego pocałunku nie da się opisać. Nie mógł się od niej oderwać, oddychał coraz gwałtowniej i coraz bardziej ten pocałunek go pochłaniał. Ostrożnie przycisnął ją do ściany zamku. Oderwała się od niego i nabrała powietrza w płuca. Mimo to wydawała się spokojna, opanowana. Tak jak kiedyś Rowena, zmysłowo przesunęła palcem wskazującym po dolnej wardze Severusa, który być może przypominał Salazara. 
Jej włosy lśniły w słońcu tak jak włosy Roweny kiedyś. Oczy błyszczały jej tak samo, krył się w nich ten sam smutek, to samo zamyślenie. Szum wiatru rozwiał jej loki i Severus usłyszał to, co Salazar tak bardzo pragnął usłyszeć - szum wiatru w pięknych włosach ukochanej. Przymknął oczy i uspokoił oddech, a kiedy uniósł powieki dostrzegł coś wyrytego w ścianie, wyżłobiony napis w murze, ledwo już widoczny. 
Hermiona odwróciła się i zadarła głowę, by tam spojrzeć. 
-Musiał to napisać ktoś mojego wzrostu.- mruknął cicho Severus.
-Ktoś bardzo wysoki i smukły.- szepnęła Hermiona.
Napis głosił:

Nigdy nie łącz Domów! Z tego wynikną tylko rany, nie do zabliźnienia. ~ S.S.

-Ty to napisałeś?
-Ależ skąd...
Nagle oboje zrozumieli, co ów napis oznaczał. Dziewczyna chciała dać profesorowi do zrozumienia, że to głupota, że w nią nie wierzy, że oboje nie powinni wierzyć, że jedyne w co powinni wierzyć, to oni sami i ich niewinna miłość, która dopiero sobie ujawnili... Hermiona nieśmiało złapała rękę profesora i splotła swoje pace z jego długimi palcami. Wzmocnił uścisk i przytulił ją do siebie.
-Dajmy sobie spokój z rozsądkiem.- mruknął, składając pocałunek na czubku jej głowy.-Chodź.
-Miłość jest silniejsza od słów rzuconych na wiatr.- powiedziała spokojnie. 
I pocałował ją znowu, a ona już się nie broniła.





czwartek, 13 czerwca 2013

Jedna róża od właściwej osoby, warta więcej niż cały bukiet od niewłaściwej

Dla Sadystki <3 Kiedy kolejna impreza w lochach?


Hermiona wyglądała na zmartwioną. Harry widział to dobrze i doskonale wiedział, dlaczego tak się zachowuje. Była po prostu zmęczona tym wszystkim. Cały dzień pracowała, a wieczorem kiedy nareszcie myślała o odpoczynku on i Snape nachodzili ją i wciąż pytali, co postanowiła. Od dawna nie dostali odpowiedzi. Nadal czekali na moment, gdy będzie mieć wystarczająco dużo czasu, by to przemyśleć i jakoś zorganizować. 
Hermiona była uczennicą Hogwartu na ostatnim roku. Przewyższała inteligencją niejednego dorosłego czarodzieja, była błyskotliwa i ciekawska, co czasem przysparzało jej kłopotów.  Zwykle nie zauważano jej urody, a przecież Hermiona Granger wcale nie była szpetna. Nie była też przeciętnej urody. To właśnie lubili w niej obaj, rumianą twarz i burzę nieposkromionych brązowych loków, czekoladowe oczy i bijącą od nich ufność. Nie dbała o swoją urodę jak inne dziewczyny, rozpaczliwie, próbując ułożyć fryzurę za wszelką cenę czy dokładnie pomalować cieniem oko. Nie obchodził ją makijaż. Po co miała spędzać czas przed lustrem, kiedy mogła go poświęcić bibliotece? Miała zdanie na każdy temat i zwykle była wesoła. Nie, to złe określenie. Ona nie była zwyczajnie wesoła, ona promieniowała radością i przekazywała ją innym, a jej śmiech był jak milion małych dzwoneczków, cieszących każde dziecko. 
Może i zarówno Snape jak i on zachowywali się jak dzieci. Hermiona była zmęczona, pracowała, starała się mieć jak najlepsze oceny, latała tam i z powrotem po zamku, goniła do biblioteki, na dodatkowe lekcje, zajęcia, wszystko byle tylko uciec od nich. A oni jak głupi chodzili za nią krok w krok i czekali aż coś powie. 
Harry nie spodziewał się czegoś takiego po Snape'ie, nawet nie wiedział, że czuje coś do Hermiony. Sposób w jaki na nią patrzył, kiedy nie wiedział, że ktoś go obserwował, spojrzenia jakie jej posyłał, ukradkowe półuśmiechy... Nie miał pojęcia, że Snape może być taki. I nie wierzył mu. Może kochał jego matkę, ale to nic nie znaczy. Snape mógł się zmienić, służąc przez te wszystkie dwa lata dwóm panom, tak odmiennym od siebie. Nie wierzył mu i nie spuszczał go z oka. 
Miał o tym wszystkim swoje zdanie. Snape po prostu chciał się pobawić, chciał mieć zabawkę na zawołanie, która nie będzie protestować i która dopóki jej nie rzuci, nie będzie zdawała sobie sprawy, że jej nie kocha. 
Darzył go nienawiścią, nie cierpiał go i za każdym razem, kiedy widział, że Hermiona uśmiechała się do niego przepraszająco, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie może udzielić mu odpowiedzi na ich obu nurtujące pytanie. Darzył go jeszcze większą nienawiścią,k gdy ten ze spokojem kręcił nieznacznie głową, głaskał ją po policzku uspokajająco i odchodził. Z promienną radością patrzyła jak jego szaty powiewały za nim. 
Harry musiał to przyznać. Snape był całkiem dobry, jeśli o nią chodziło. Wystarczyło jedno jego skinienie, a ona wodziła za nim wzrokiem jak zahipnotyzowana. 
A pytanie, które ich tak dręczyło, brzmiało: "Którego z nas wybierasz, Hermiono?"
Zbywała ich byle czym i nadal nie mogła się zdecydować. Widać to było po niej. 
Czekali długo. Podjęła jakąś decyzję w ostatni dzień w roku szkolnym. Przynajmniej tak się im obu zdawało. Harry szedł za Snape'm ciężkim krokiem do jej dormitorium. Żaden z nich nie wiedział, co tak naprawdę zdecydowała Hermiona i każdy się tego bał. 
Harry zerkał ukradkiem na Snape'a i widział, że przez sztuczny spokój Mistrza Eliksirów przebija się niepokój. Uśmiechnął się ukradkowo i obaj dotarli pod wejście do prywatnego dormitorium Hermiony. Kobieta czekała na nich z zagadkowym uśmiechem, co bardzo się Harry'emu nie podobało. Jeśli wybierze tego... a on ją rzuci, to z przyjemnością się nim zajmie. 
Hermiona usiadła w czerwonym fotelu. Stali przed nią, jakby czekając na wyrok, a jej wyraźnie sprawiało to satysfakcję. Harry spojrzał na Snape'a. Mimo tak dziwnej sytuacji w jego profilu zachowała się duma i wyniosłość. 
-To takie głupie.- wykrztusiła Hermiona i przez chwilę śmiała się sama z siebie. 
Patrzyli na nią zdziwieni. 
-Słuchajcie, zbywałam was prawie cały rok i to jest mocno niesprawiedliwe z mojej strony. Nadal nie mogę uwierzyć, że dwóch tak wspaniałych facetów czeka na wyłącznie moją decyzję. Nie mogę wybrać. 
Harry zamarł. 
-Nie mogę wybrać i dlatego wymyśliłam coś, co pomoże mi to zrobić. 
Snape przeszył ją uważnym spojrzeniem. Zarumieniła się lekko, a Harry skrzywił się z obrzydzeniem. Przecież ona dosłownie rozpływała się w odpowiedzi na każdy jego gest! Już dawno pogodził się z tym, że Hermiona czuła miętę do profesora, choć kompletnie tego nie rozumiał. Nie spodziewał się jednak, że będzie miała problem z wyborem między nim, a tym pożal się Boże, czarodziejem...
Hermiona westchnęła nagle, patrząc na nich obu. 
Znowu zaśmiała się, zakłopotana.
-Proszę, pokażcie mi, jak wam zależy.- powiedziała.-Daje wam na to dwa dni.
-Zostajesz w szkole?- zdziwił się Snape.
Skinęła z uroczym uśmiechem głową.
-Dumbeldore da mi posadę nauczycielki, mogę zostać tu jeszcze kilka dni. 
Nic nie zrobił. Wyszedł spokojnie. Harry poszedł w jego kroki zastanawiając się, co takiego Snape może wymyślić. Rozdzielili się przy wejściu do lochów. Harry pierwszy raz od dawna zajrzał do biblioteki, gdzie nie było już bibliotekarki, usiadł przy jakimś stoliku i zamyślił się. Co takiego może jej dać? Siedział tak długo, rozmyślając. Wspominał w między czasie loki Hermiony, słodko pachnące loki i usta. Nie potrafił się skupić. 
Nazajutrz zobaczył Snape'a idącego korytarzem. Cóż takiego ten stary Nietoperz mógł wykombinować? Harry chodził za nim cały dzień, w efekcie czego, sam niczego nie wymyślił. Wieczorem poleciał do Madame Rosmerty po radę, McGonagall nie wyglądała na kobietę, która poradziłaby mu jak "wziąć sobie" Hermionę.
Rosmerta załamała ręce i westchnęła ciężko, po czym poradziła mu kupić wielki bukiet róż. Była wstrząśnięta, skoro tak mu zależało, dlaczego nie zastanowił się nad tym głębiej?
Zrobił, jak mu poradziła i wrócił szybko do zamku. Podążył do dormitorium Hermiony. Wpuściła go i uśmiechnęła się. Odpowiedział skrzywieniem. Snape nie było jeszcze. Harry pomyślał, że może dał sobie spokój i ten bukiet róż wystarczy. Wręczył go Hermionie z zakłopotaną miną i odsunął się. Nie dała po sobie poznać, że to ją rozczarowało. 
Trochę czekali na Snape'a, który w końcu się pojawił. Nie zmienił nic w swoim wyglądzie, nadal miał długie, lekko przetłuszczone włosy, czarne jak heban, bladą, niezdrową cerę i garbaty nos. Hermiona wpatrzyła się w jego czarne oczy. Trzymał w ręku książkę i jedną czarną różę. Podszedł do kobiety spokojnie i wręczył jej pewnie różę.
-Hermiono.- zaczął poważnie.-To faktycznie bardzo głupie.- uśmiechnęła się promiennie.-Nie powinnaś traktować siebie jako nagrodę dla jednego z nas i my też nie powinniśmy cię tak traktować. 
Spojrzała mu prosto w oczy i skinęła głową.
-Mogę tylko powiedzieć, że jestem niczym i wiele razy powtarzałem ci, żebyś wybrała Pottera, to lepsza partia. Mogę tylko zapewnić, że będę jak pułkownik Brandon. A ty możesz być dla mnie jak Marianne... Ja ponury i zraniony, a ty pełna miłości, piękna...
Harry nie wiedział o co chodzi. Co za pułkownik Brandon?
Snape wręczył jej książkę, która nawet nie była nowa. Pachniała starością, na pewno należała do niego. Harry z nadzieją pomyślał, że od takiego czegoś to nawet jego róże są lepsze. 
Hermiona jednak rozpromieniła się i stanęła na palcach by pocałować profesora. Przyciągnął ją do siebie z cichym mruczeniem i trwali tak chwilę. Kiedy oderwali się od siebie, a Snape postawił ją z powrotem na podłodze (w międzyczasie jej nogi jakoś tak same oderwały się od podłoża) spojrzała na niego ze smutkiem.
-Przepraszam, Harry, to nie twoja wina. Już dawno zdecydowałam. Chciałam się tylko upewnić.
Skinął ponuro głową i wyszedł. Wpadł na Ginny. 
-Co ty tu robisz?
-Czekam na ciebie. Wybrała jego, prawda?
-Tak.
Przytuliła się do niego, a on stwierdził, że jej włosy pachniały nawet bardziej słodko niż włosy Hermiony. Przechodziła obok nich McGonagall. Zatrzymała się i uśmiechnęła. 
-Tamci już pogodzeni?- wskazała na drzwi od dormitorium Hermiony.
Pokiwał głową.
McGonagall rzuciła jakieś zaklęcie na drzwi i uśmiechnęła się ponownie.
-Lepiej im nie przeszkadzać. 

niedziela, 9 czerwca 2013

Czasem warto

Skutek nałogowego oglądania filmów o wampirach, czytania książek o wampirach i wyszukiwania informacji o wampirach. Zalatuje "Draculą" XD
______________________________________________________________________



Mało osób wiedziało, że profesor eliksirów w Hogwarcie był wampirem. Mało osób wiedziało, że Severus Snape nocą wypuszczał się daleko poza tereny szkoły na polowania. Mało osób wiedziało, że Snape od dawna nie pił ludzkiej krwi. Nie robił tego, choć ludzie przyciągali go, a w ich obecności, czując zapach ich skóry i włosów, krwi, stawał się zdenerwowany i rozdrażniony. Tak jednak było tylko na początku. Później po prostu przestali go pociągać. Byli kuszący, acz obojętni mu, monotonni. Wiedział, że musiał się powstrzymywać. 
Przyjmując go do pracy, człowiek nawet za bardzo ufny, dyrektor Hogwartu - Albus Dumbeldore postawił mu jeden, jedyny warunek. Ma się nie zbliżać do uczniów, a w szczególności do uczennic ze starszych klas. Nie będzie zawiązywał z nimi przyjaźni, ani bliższych kontaktów. Nie będzie z nimi rozmawiał, nie będzie pocieszał, nie będzie sympatycznym profesorem, którego wszyscy lubią.
Przystał na to z ochotą. Nie miał ochoty na jakieś byle uczennice, żadna z nich ani nie była warta uwagi, ani nim zainteresowana. Nie musiał się o to martwić. 
Właśnie tak działał na niego dzień. Słońce osłabiało go zdecydowanie i znacznie postarzało. Wszyscy uważali go za starego Nietoperza z Lochów, i w gruncie rzeczy mieli rację. Takim stawał się pod wpływem promieni słonecznych. Banalne. Tak, i głupie. Cóż począć, nic nie dało się na to poradzić. Tak więc, kiedy słońce wstawało on stawał się niedostępnym, starszym, wręcz okropnym mężczyzną. 
Nikt nie miał prawa zobaczyć go nocą, kiedy mógł uwodzić i hipnotyzować, kiedy grał na pianinie w zacisznych, ciemnych i zimnych lochach, smukłymi palcami  przeskakując z klawisza na klawisz. Takie było polecenie Dumbeldore'a. 
Tak, więc siedziałby w swojej kryjówce, nieodkryty jeszcze kilka ładnych nocy i dotrzymałby obietnicy danej dyrektorowi, gdyby nie jedna uparta Gryfonka. 
Spokojnie siedział w swoim gabinecie. Dobiegał do niego jedynie delikatny dźwięk szumiącej wody, za murami zamku, odległy szelest Zakazanego Lasu i skrzypienie podłogi. Oczy miał przymknięte, skupiony był na grze, a cicha melodia wypełniała pokój. Jego palce automatycznie sunęły po klawiszach, nie czuł nic, tylko tę melodię w sobie.
Nagle usłyszał ciche kroki. W jednej chwili gwałtownie przestał grać i zaciekawiony nowym, interesującym zapachem, odwrócił się w jego stronę. Zapach był inny niż te, które czuł dotąd. Miał wrażenie, że już skądś go znał, ale nie zauważył wcześniej, przytłumionego innymi zapachami. 
Patrzył teraz na niską kobietę o burzy puszystych włosów. Jeden niesforny lok opadał jej na czoło. Z wielkich, ufnych jak u sarenki oczu biło czyste, niewinne zdziwienie. Jej twarz była rumiana, a zapach jej delikatnych perfum drażnił jego nos. Stała tam, tuż przed nim, w krótkich, czerwonych spodniach od piżamy, ledwie zasłaniających jej piękne uda i skąpej koszulce odsłaniającej jej brzuch. Minę miała uroczą, jakby jeszcze spała, a usta, słodkie, małe usta ułożone w wyrazie czystego zaskoczenia.
-Panna Granger? Co pani tu robi?- zapytał spokojnie.
Może i słynął ze swojego temperamentu, ale nie lubił zdzierać sobie gardła. Poza tym, po co miał wszystkich budzić. A ta... Granger? Coś było w niej, co sprawiło, że przypomniał sobie tak drogą jego sercu Lily. O ile on w ogóle miał serce.
Jak gdyby nigdy nic, jakby się nie bała, jakby nie miała żadnych skrupułów, przysiadła się do niego i uśmiechnęła nieśmiało. 
-Nie wiedziałam, że pan gra.- szepnęła, a jej szept i tak był krzykiem w ciszy.-Ma pan może odrobinę Eliksiru Słodkiego Snu?
Pokręcił głową. Ostatnio dużo go zużywał. Dumbeldore miał problemy ze snem, a i on czasem też musiał przespać te kilka godzin. 
-Wczoraj skończył mi się zapas. Co ja w ogóle mam do twojej bezsenności?
-Pomyślałam, że kto jak kto, ale Mistrz Eliksirów będzie w stanie mi pomóc. Ostatnio źle sypiam.
Zadziorna była. Zbyt zuchwała. A jednak w jej czekoladowych oczach było coś, co mu się podobało. 
Siedzieli w ciszy, ona patrzyła na niego, on uciekał wzrokiem gdzieś przed siebie. Jej obecność sprawiała, że zmysły jeszcze bardziej mu się wyostrzyły, czuł się niesamowicie dziwnie, a zupełnie niepotrzebny mu oddech przyspieszył i stał się gwałtowny, niemal urywany. 
Jego twarz oświetlił promień księżyca w pełni i Hermiona zaniemówiła. Nie siedział już obok niej stary, o nieprzystępnej urodzie, profesor, a młody mężczyzna o nieskazitelnej cerze koloru kości słoniowej i pociągłej twarzy z wyraźnie wyostrzonymi kośćmi policzkowymi. Jego czarne, tajemniczo żarłoczne, pełne głodu i bystre oczy tak bardzo kontrastowały z jego skórą jak niewinny fiołek z drapieżną różą. Te oczy hipnotyzowały, zwracały na siebie uwagę, pochłaniały w całości i już nie wypuszczały, uwodziły podstępnie. Hermiona dosłownie topiła się w nich i przez dobrą chwilę nie mogła złapać oddechu. Sine wargi przyciągały ją, miała wielką składać na nich coraz to odważniejsze pocałunki i nigdy już nie odrywać się od nich. 
Pod jego oczami widniały wyraźne sińce, które bynajmniej nie były oznakami zmęczenia, a wiecznego potępienia i więzienia w objęciach nocy. 
Drobne zmarszczki i niedoskonałości zniknęły z jego twarzy. Młody i piękny na swój sposób mężczyzna o garbatym, wydatnym nosie i dumnym profilu wpatrywał się w nią, a jego niesamowity wzrok przeszywał ją na wylot. 
-Jest pan...?
-Jaki?- spytał gorzko.
Nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała jak wyrazić to w słowach. Zrozumiał, że wpływ jego oczu za bardzo na nią działał i odwrócił wzrok. Po chwili poczuł jej rękę na ramieniu. Przez całe jego ciało przeszedł prąd, ogarnęło go jakieś dziwne, paraliżujące uczucie. Spiął się i zacisnął mocno szczękę. 
-Zagra mi pan coś? To, może to pozwoli mi spokojnie zasnąć. 
A może oboje nawzajem się hipnotyzowali? Oderwał od niej wzrok, a pomieszczenie wypełniło "Dla Elizy". Hermiona przymknęła oczy i z przyjemnością słuchała. Złapała go za ramię i ze zdziwieniem musiała przyznać, że profesor był dwa razy chudszy niż myślała, może nawet wychudzony, a mimo to umięśniony. Bała się zrobić cokolwiek, nawet westchnąć z uznaniem dla jego gry. 
Ale on nie mógł już wytrzymać tego wszystkiego. Nie mógł też wytrzymać tego ciągłego zaciskania szczęki. Czuł, że jeśli potrwa to odrobinę dłużej, to się na nią rzuci. 
-Puść mnie.- syknął przez zaciśnięte zęby.-Puść.
Oderwała się od niego i wstała. Zanim odeszła, jak we śnie, jak lunatyczka podeszła do niego znowu i złożyła szybko delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla pocałunek na jego lodowatym policzku. Wzdrygnął się, a jej puszyste loki zniknęły w drzwiach. Nadal szła jak we śnie.
Nie wiedział, co ma za sobą zrobić. Słodki pocałunek pozostawił na jego skórze jej zapach, w jego głowie nadal tkwił obraz jej młodej postaci, jej słodkich ust i wielkich oczu. Chciał nie zwracać na to uwagi. To jednak nie udawało mu się. Mijał ją na korytarzu, a ona uśmiechała się do niego, jakby mieli wspólny sekret. Przecież nic się nie stało! Nawet się do niej nie zbliżył, a ona patrzyła na niego w taki sposób... jakby chciała... go zjeść? Czy ona nie miała za grosz poczucia strachu?!
Każdy księżyc w pełni sprawiał, że niemal usychał w swych komnatach. Nie mógł poruszać się po zamku, więc znalazł inny sposób, by jakoś wykorzystać cały ten czas. Wspinał się po zewnętrznych ścianach zamku. Nieszczęście sprawiło, że natrafił na jej okno. Usiadł na parapecie i ze skupieniem wsłuchiwał się w jej oddech. W miarę jak spotkania powtarzały się, coraz bardziej spała niespokojnym snem. Często szeptała jego imię, z rozpaczą i goryczą. Zaciskała ręce na poduszce i śniła o tym, jak wplata w jego długie, pociągające, czarne włosy palce i wiecznie całuje jego usta. Śniła o tym, jak  szepcze mu do ucha wyznania miłości, o tym, jak on obejmuje ją silnymi ramionami. Często sen kończył się po prostu tym, że ona umierała. Wtedy się budziła, ale jego na parapecie już nie było. Zostały po nim tylko promienie księżyca, wpadające do pokoju i chłodny wiatr, wiejący od strony Zakazanego Lasu. Dobrze, że miała prywatne dormitorium.
Te koszmary, on, to, że budziła się z krzykiem... Była w pułapce, jego pułapce. Prześladował ją, nie chcąc tego robić. 
W końcu nadeszła noc, która zmieniła wszystko. Gwiazdy świeciły na czarnym niebie jasno. Blada poświata księżyca oblewała blaskiem wszystko, co napotkała. Powietrze pachniało niedawną burzą, było rześkie i natchnione. 
Usiadł tam gdzie zawsze i znowu wsłuchał się w jej oddech. Ale ona nie spała. Odwróciła się do niego, loki zasłaniały niemal całą jej twarz, ale widział, że patrzyła na niego zahipnotyzowana, bez cienia strachu czy niepewności. Czuł się nieswojo. Chciał uciec, zanim pomyśli, że to nie sen.
-Wiedziałam, że przyjdziesz.- szepnęła. 
Znowu ten cichy szept jak krzyk. Coś popchnęło go do tego, by wejść do pokoju i usiąść na skraju jej łóżka, by odgarnąć z jej twarzy splątane loki, by tym samym wywołać jej ujmujący uśmiech. Złapała go za rękę i pogładziła ją delikatnie. Pierwszy raz od wielu lat uśmiechnął się szczerze, odsłaniając przy tym zęby, również te dwa, niebezpiecznie, nienaturalnie zaostrzone. Błysnęły w półmroku.
-Poznałam twoją tajemnicę, gdy pierwszy raz utonęłam w twych prawdziwych oczach.
Dopiero teraz naprawdę odczuł, jak bardzo Gryfonka go pociągała. Czuł wyraźnie jej fiołkowy zapach, teraz już nie drażnił jego nosa, wypełniał go całego i sprawiał, że nie potrafił chłodno myśleć. Spojrzał na jej usta, słodkie usta, których tak bardzo pragnął spróbować. W jego czarnych oczach był głód nie do okiełznania. 
-Pocałujesz mnie wreszcie? Dlaczego nic nie mówisz? Lubię słuchać twojego głosu. 
-Nie boisz się?
-Czasem warto pokonać strach, żeby poznać coś nowego. 
Zbliżył do jej twarzy swoją twarzy i zaciągnął się jej zapachem. Jeszcze raz odgarnął niesforne włosy z jej twarzy.
-Ależ ty jesteś głupia.- szepnął, a jego usta były tuż przy jej ustach.
Powoli pocałował ją, a zachłanności i namiętności tego pocałunku nie da się opisać. Smak jej ust, tak czarujący smak jej ust zawrócił mu w głowie, przygniótł ją ciężarem swojego ciała i nadal całował. Pragnął zachować ten smak na zawsze, już nigdy go nie zapomnieć. Czuł ją całym sobą, nie miał zamiaru jej puścić. Puścić?! Ha, śmieszne! Teraz, kiedy naprawdę ją miał, kiedy całowała go nieporadnie, a jej drobne ręce zaciskały się na jego koszuli, teraz miałby ją puścić?! 
To ona odepchnęła go od siebie. Oddychała szybko i patrzyła na niego z takim samym głodem.
-Daj... mi... złapać oddech.- wyszeptała z błogim uśmiechem.
Ale on pragnął więcej. Tak, zachowywał się jak napalony szczeniak, ale nic nie mógł na to poradzić. Jej zapach, jej oczy, jej uśmiech, doprowadzały go do szaleństwa. Wplótł smukłe palce w jej włosy i złożył na jej ustach jeszcze kilka pojedynczych, pełnych rozpaczliwej potrzeby bliskości pocałunków. 
Przytulił ją do siebie, ale potem jego wzrok padł na jej szyję, a głodu w jego oczach nic nie jest w stanie wyrazić. Uśmiechnęła się smutno, położyła na łóżku i z cichym westchnieniem wygięła szyję. Nieświadomie, jednym ruchem odgarnął do tyłu jej włosy. Przyciągnęła jego głowę do siebie i złożyła pocałunek na jego nosie. 
-Kocham cię, Severusie.- wyszeptała do jego ucha i ostrożnie zagryzła jego płatek.
Nie był w stanie odpowiedzieć, nawet, gdyby chciał. Jej głos, jej oddech, jej zapach, jej skóra, jej szyja, przyjemny ból jaki mu sprawiła - to wszystko podziałało na niego jak nowy smok na własność na Hagrida. 
Patrząc ostatni raz w jej piękne oczy, wysunął ostre zęby i szybko wbił je w skórę jej szyi. Całe jej ciało wygięło się nagle w łuk, najpierw nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu, nieruchoma i niema, z otwartymi ustami, pozwalała by przyciskając ją do łóżka, wysysał z niej krew. Potem krzyknęła krótko z bólu i opadła bezwładnie na pościel. Teraz tylko jej westchnienia przyjemności mieszały się z jękami bólu. 
Nigdy, nigdy jeszcze nie pił tak słodkiej, tak uzależniającej krwi! Nawet Lily tak nie smakowała. Żadna tak nie smakowała. Żadnej tak nie pragnął. Jego palce zacisnęły się mocno na jej ramionach, a jej ręce oplotły jego plecy, jej paznokcie wbiły się w jego skórę. Mimo to, nie potrafił się od niej oderwać. Tak jak przy pocałunku, był za bardzo samolubny, za bardzo chciwy by to zrobić. 
Nie zauważył, gdy jej ręce opadły bezwładnie na poduszkę, nie słychać było już jej westchnień, nie słychać było wyznań miłości. Jej twarz zastygła w wyrazie niemej przyjemności. Panowała cisza. W pustych oczach dostrzegał miłość. A może to tylko złudzenie?
Pochylił się nad nią i zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
-Na Merlina...- wyszeptał, a po jego wardze ciekła ciemna strużka jej słodkiej krwi.-Co ja zrobiłem?!


***

Księżyc zalewał blaskiem nocną ścieżkę. Las był cichy jak nigdy dotąd. Jak tamtej nocy. Minęło tyle czasu, tyle lat... Spojrzał bezradnie w niebo. Gwiazdy jarzyły się jak tamtej nocy. Wiał mroźny wiatr, który rozwiewał jego włosy. Jak tamtej nocy. Nie mógł tego znieść. Nadal widział jej oczy, jej usta, nadal czuł ten zniewalający smak. 
Skręcił i zatrzymał się na małej polanie. W trawie rosły białe lilie, a ich zapach napawał nocne powietrze wyjątkowością. Nie lubił przychodzić tu za dnia. Czasem myślał, że ona cały czas go obserwuje, a nie chciał, by widziała go takim, jakim jest za dnia. Westchnął ciężko. Nadal nie wiedział jak mógł coś takiego zrobić. 
Uklęknął przy niewielkim, kamiennym nagrobku. Przytulił policzek do chłodnej płyty. Znowu wszystko wróciło i to ze zdwojoną siłą. To tak bardzo bolało. 
-Przepraszam, och, tak bardzo przepraszam...- zacisnął mocno szczękę, ale łzy w postaci krwi i tak spłynęły mu po twarzy.
Teraz już nie musiał niczego ukrywać. Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Dlaczego to zrobił? Zadawał sobie to samo pytanie przez tyle lat i nadal nie umiał na to odpowiedzieć. Czy to był głód, czy miłość? Przez tak długi czas myślał tylko o jej wyznaniu miłości. Ostatnio zaczął tracić nadzieję, że wypowiedziała to dobrowolnie. Może wcale go nie kochała, może to hipnoza sprawiła, że zaślepiona nią, wyszeptała mu te dwa słowa do ucha? Ale on chciał wierzyć w jej miłość.
Ile razy zastanawiał się, co by było, gdyby zostawił w niej choćby ostatnią kropelkę krwi, gdyby dał jej nowe życie? Nowe życie. Phi. Żeby nienawidziła go przez całą wieczność? To byłby jeszcze większy ból. O ile to możliwe. 
Spojrzał na nagrobek.

Hermiona Granger
"Czasem warto pokonać strach, żeby poznać coś nowego"
Zmarła w objęciach chorej miłości

Po jakimś czasie od tamtej nocy, zdał sobie sprawę z rzeczy okropnej. Zabił kobietę, jedyną kobietę na świecie, którą naprawdę kochał, której naprawdę pożądał i która być może odwzajemniała jego miłość.
Jego krwawe łzy wsiąkły w ziemię. Teraz musiał odbyć karę. Dla niej. Za nią. Ale wieczność bez niej nie była zwykłą męczarnią, była piekłem, a może nawet czymś więcej niż piekło.