Skutek nałogowego oglądania filmów o wampirach, czytania książek o wampirach i wyszukiwania informacji o wampirach. Zalatuje "Draculą" XD
______________________________________________________________________
Mało osób wiedziało, że profesor eliksirów w Hogwarcie był wampirem. Mało osób wiedziało, że Severus Snape nocą wypuszczał się daleko poza tereny szkoły na polowania. Mało osób wiedziało, że Snape od dawna nie pił ludzkiej krwi. Nie robił tego, choć ludzie przyciągali go, a w ich obecności, czując zapach ich skóry i włosów, krwi, stawał się zdenerwowany i rozdrażniony. Tak jednak było tylko na początku. Później po prostu przestali go pociągać. Byli kuszący, acz obojętni mu, monotonni. Wiedział, że musiał się powstrzymywać.
Przyjmując go do pracy, człowiek nawet za bardzo ufny, dyrektor Hogwartu - Albus Dumbeldore postawił mu jeden, jedyny warunek. Ma się nie zbliżać do uczniów, a w szczególności do uczennic ze starszych klas. Nie będzie zawiązywał z nimi przyjaźni, ani bliższych kontaktów. Nie będzie z nimi rozmawiał, nie będzie pocieszał, nie będzie sympatycznym profesorem, którego wszyscy lubią.
Przystał na to z ochotą. Nie miał ochoty na jakieś byle uczennice, żadna z nich ani nie była warta uwagi, ani nim zainteresowana. Nie musiał się o to martwić.
Właśnie tak działał na niego dzień. Słońce osłabiało go zdecydowanie i znacznie postarzało. Wszyscy uważali go za starego Nietoperza z Lochów, i w gruncie rzeczy mieli rację. Takim stawał się pod wpływem promieni słonecznych. Banalne. Tak, i głupie. Cóż począć, nic nie dało się na to poradzić. Tak więc, kiedy słońce wstawało on stawał się niedostępnym, starszym, wręcz okropnym mężczyzną.
Nikt nie miał prawa zobaczyć go nocą, kiedy mógł uwodzić i hipnotyzować, kiedy grał na pianinie w zacisznych, ciemnych i zimnych lochach, smukłymi palcami przeskakując z klawisza na klawisz. Takie było polecenie Dumbeldore'a.
Tak, więc siedziałby w swojej kryjówce, nieodkryty jeszcze kilka ładnych nocy i dotrzymałby obietnicy danej dyrektorowi, gdyby nie jedna uparta Gryfonka.
Spokojnie siedział w swoim gabinecie. Dobiegał do niego jedynie delikatny dźwięk szumiącej wody, za murami zamku, odległy szelest Zakazanego Lasu i skrzypienie podłogi. Oczy miał przymknięte, skupiony był na grze, a cicha melodia wypełniała pokój. Jego palce automatycznie sunęły po klawiszach, nie czuł nic, tylko tę melodię w sobie.
Nagle usłyszał ciche kroki. W jednej chwili gwałtownie przestał grać i zaciekawiony nowym, interesującym zapachem, odwrócił się w jego stronę. Zapach był inny niż te, które czuł dotąd. Miał wrażenie, że już skądś go znał, ale nie zauważył wcześniej, przytłumionego innymi zapachami.
Patrzył teraz na niską kobietę o burzy puszystych włosów. Jeden niesforny lok opadał jej na czoło. Z wielkich, ufnych jak u sarenki oczu biło czyste, niewinne zdziwienie. Jej twarz była rumiana, a zapach jej delikatnych perfum drażnił jego nos. Stała tam, tuż przed nim, w krótkich, czerwonych spodniach od piżamy, ledwie zasłaniających jej piękne uda i skąpej koszulce odsłaniającej jej brzuch. Minę miała uroczą, jakby jeszcze spała, a usta, słodkie, małe usta ułożone w wyrazie czystego zaskoczenia.
-Panna Granger? Co pani tu robi?- zapytał spokojnie.
Może i słynął ze swojego temperamentu, ale nie lubił zdzierać sobie gardła. Poza tym, po co miał wszystkich budzić. A ta... Granger? Coś było w niej, co sprawiło, że przypomniał sobie tak drogą jego sercu Lily. O ile on w ogóle miał serce.
Jak gdyby nigdy nic, jakby się nie bała, jakby nie miała żadnych skrupułów, przysiadła się do niego i uśmiechnęła nieśmiało.
-Nie wiedziałam, że pan gra.- szepnęła, a jej szept i tak był krzykiem w ciszy.-Ma pan może odrobinę Eliksiru Słodkiego Snu?
Pokręcił głową. Ostatnio dużo go zużywał. Dumbeldore miał problemy ze snem, a i on czasem też musiał przespać te kilka godzin.
-Wczoraj skończył mi się zapas. Co ja w ogóle mam do twojej bezsenności?
-Pomyślałam, że kto jak kto, ale Mistrz Eliksirów będzie w stanie mi pomóc. Ostatnio źle sypiam.
Zadziorna była. Zbyt zuchwała. A jednak w jej czekoladowych oczach było coś, co mu się podobało.
Siedzieli w ciszy, ona patrzyła na niego, on uciekał wzrokiem gdzieś przed siebie. Jej obecność sprawiała, że zmysły jeszcze bardziej mu się wyostrzyły, czuł się niesamowicie dziwnie, a zupełnie niepotrzebny mu oddech przyspieszył i stał się gwałtowny, niemal urywany.
Jego twarz oświetlił promień księżyca w pełni i Hermiona zaniemówiła. Nie siedział już obok niej stary, o nieprzystępnej urodzie, profesor, a młody mężczyzna o nieskazitelnej cerze koloru kości słoniowej i pociągłej twarzy z wyraźnie wyostrzonymi kośćmi policzkowymi. Jego czarne, tajemniczo żarłoczne, pełne głodu i bystre oczy tak bardzo kontrastowały z jego skórą jak niewinny fiołek z drapieżną różą. Te oczy hipnotyzowały, zwracały na siebie uwagę, pochłaniały w całości i już nie wypuszczały, uwodziły podstępnie. Hermiona dosłownie topiła się w nich i przez dobrą chwilę nie mogła złapać oddechu. Sine wargi przyciągały ją, miała wielką składać na nich coraz to odważniejsze pocałunki i nigdy już nie odrywać się od nich.
Pod jego oczami widniały wyraźne sińce, które bynajmniej nie były oznakami zmęczenia, a wiecznego potępienia i więzienia w objęciach nocy.
Drobne zmarszczki i niedoskonałości zniknęły z jego twarzy. Młody i piękny na swój sposób mężczyzna o garbatym, wydatnym nosie i dumnym profilu wpatrywał się w nią, a jego niesamowity wzrok przeszywał ją na wylot.
-Jest pan...?
-Jaki?- spytał gorzko.
Nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała jak wyrazić to w słowach. Zrozumiał, że wpływ jego oczu za bardzo na nią działał i odwrócił wzrok. Po chwili poczuł jej rękę na ramieniu. Przez całe jego ciało przeszedł prąd, ogarnęło go jakieś dziwne, paraliżujące uczucie. Spiął się i zacisnął mocno szczękę.
-Zagra mi pan coś? To, może to pozwoli mi spokojnie zasnąć.
A może oboje nawzajem się hipnotyzowali? Oderwał od niej wzrok, a pomieszczenie wypełniło "Dla Elizy". Hermiona przymknęła oczy i z przyjemnością słuchała. Złapała go za ramię i ze zdziwieniem musiała przyznać, że profesor był dwa razy chudszy niż myślała, może nawet wychudzony, a mimo to umięśniony. Bała się zrobić cokolwiek, nawet westchnąć z uznaniem dla jego gry.
Ale on nie mógł już wytrzymać tego wszystkiego. Nie mógł też wytrzymać tego ciągłego zaciskania szczęki. Czuł, że jeśli potrwa to odrobinę dłużej, to się na nią rzuci.
-Puść mnie.- syknął przez zaciśnięte zęby.-Puść.
Oderwała się od niego i wstała. Zanim odeszła, jak we śnie, jak lunatyczka podeszła do niego znowu i złożyła szybko delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla pocałunek na jego lodowatym policzku. Wzdrygnął się, a jej puszyste loki zniknęły w drzwiach. Nadal szła jak we śnie.
Nie wiedział, co ma za sobą zrobić. Słodki pocałunek pozostawił na jego skórze jej zapach, w jego głowie nadal tkwił obraz jej młodej postaci, jej słodkich ust i wielkich oczu. Chciał nie zwracać na to uwagi. To jednak nie udawało mu się. Mijał ją na korytarzu, a ona uśmiechała się do niego, jakby mieli wspólny sekret. Przecież nic się nie stało! Nawet się do niej nie zbliżył, a ona patrzyła na niego w taki sposób... jakby chciała... go zjeść? Czy ona nie miała za grosz poczucia strachu?!
Każdy księżyc w pełni sprawiał, że niemal usychał w swych komnatach. Nie mógł poruszać się po zamku, więc znalazł inny sposób, by jakoś wykorzystać cały ten czas. Wspinał się po zewnętrznych ścianach zamku. Nieszczęście sprawiło, że natrafił na jej okno. Usiadł na parapecie i ze skupieniem wsłuchiwał się w jej oddech. W miarę jak spotkania powtarzały się, coraz bardziej spała niespokojnym snem. Często szeptała jego imię, z rozpaczą i goryczą. Zaciskała ręce na poduszce i śniła o tym, jak wplata w jego długie, pociągające, czarne włosy palce i wiecznie całuje jego usta. Śniła o tym, jak szepcze mu do ucha wyznania miłości, o tym, jak on obejmuje ją silnymi ramionami. Często sen kończył się po prostu tym, że ona umierała. Wtedy się budziła, ale jego na parapecie już nie było. Zostały po nim tylko promienie księżyca, wpadające do pokoju i chłodny wiatr, wiejący od strony Zakazanego Lasu. Dobrze, że miała prywatne dormitorium.
Te koszmary, on, to, że budziła się z krzykiem... Była w pułapce, jego pułapce. Prześladował ją, nie chcąc tego robić.
W końcu nadeszła noc, która zmieniła wszystko. Gwiazdy świeciły na czarnym niebie jasno. Blada poświata księżyca oblewała blaskiem wszystko, co napotkała. Powietrze pachniało niedawną burzą, było rześkie i natchnione.
Usiadł tam gdzie zawsze i znowu wsłuchał się w jej oddech. Ale ona nie spała. Odwróciła się do niego, loki zasłaniały niemal całą jej twarz, ale widział, że patrzyła na niego zahipnotyzowana, bez cienia strachu czy niepewności. Czuł się nieswojo. Chciał uciec, zanim pomyśli, że to nie sen.
-Wiedziałam, że przyjdziesz.- szepnęła.
Znowu ten cichy szept jak krzyk. Coś popchnęło go do tego, by wejść do pokoju i usiąść na skraju jej łóżka, by odgarnąć z jej twarzy splątane loki, by tym samym wywołać jej ujmujący uśmiech. Złapała go za rękę i pogładziła ją delikatnie. Pierwszy raz od wielu lat uśmiechnął się szczerze, odsłaniając przy tym zęby, również te dwa, niebezpiecznie, nienaturalnie zaostrzone. Błysnęły w półmroku.
-Poznałam twoją tajemnicę, gdy pierwszy raz utonęłam w twych prawdziwych oczach.
Dopiero teraz naprawdę odczuł, jak bardzo Gryfonka go pociągała. Czuł wyraźnie jej fiołkowy zapach, teraz już nie drażnił jego nosa, wypełniał go całego i sprawiał, że nie potrafił chłodno myśleć. Spojrzał na jej usta, słodkie usta, których tak bardzo pragnął spróbować. W jego czarnych oczach był głód nie do okiełznania.
-Pocałujesz mnie wreszcie? Dlaczego nic nie mówisz? Lubię słuchać twojego głosu.
-Nie boisz się?
-Czasem warto pokonać strach, żeby poznać coś nowego.
Zbliżył do jej twarzy swoją twarzy i zaciągnął się jej zapachem. Jeszcze raz odgarnął niesforne włosy z jej twarzy.
-Ależ ty jesteś głupia.- szepnął, a jego usta były tuż przy jej ustach.
Powoli pocałował ją, a zachłanności i namiętności tego pocałunku nie da się opisać. Smak jej ust, tak czarujący smak jej ust zawrócił mu w głowie, przygniótł ją ciężarem swojego ciała i nadal całował. Pragnął zachować ten smak na zawsze, już nigdy go nie zapomnieć. Czuł ją całym sobą, nie miał zamiaru jej puścić. Puścić?! Ha, śmieszne! Teraz, kiedy naprawdę ją miał, kiedy całowała go nieporadnie, a jej drobne ręce zaciskały się na jego koszuli, teraz miałby ją puścić?!
To ona odepchnęła go od siebie. Oddychała szybko i patrzyła na niego z takim samym głodem.
-Daj... mi... złapać oddech.- wyszeptała z błogim uśmiechem.
Ale on pragnął więcej. Tak, zachowywał się jak napalony szczeniak, ale nic nie mógł na to poradzić. Jej zapach, jej oczy, jej uśmiech, doprowadzały go do szaleństwa. Wplótł smukłe palce w jej włosy i złożył na jej ustach jeszcze kilka pojedynczych, pełnych rozpaczliwej potrzeby bliskości pocałunków.
Przytulił ją do siebie, ale potem jego wzrok padł na jej szyję, a głodu w jego oczach nic nie jest w stanie wyrazić. Uśmiechnęła się smutno, położyła na łóżku i z cichym westchnieniem wygięła szyję. Nieświadomie, jednym ruchem odgarnął do tyłu jej włosy. Przyciągnęła jego głowę do siebie i złożyła pocałunek na jego nosie.
-Kocham cię, Severusie.- wyszeptała do jego ucha i ostrożnie zagryzła jego płatek.
Nie był w stanie odpowiedzieć, nawet, gdyby chciał. Jej głos, jej oddech, jej zapach, jej skóra, jej szyja, przyjemny ból jaki mu sprawiła - to wszystko podziałało na niego jak nowy smok na własność na Hagrida.
Patrząc ostatni raz w jej piękne oczy, wysunął ostre zęby i szybko wbił je w skórę jej szyi. Całe jej ciało wygięło się nagle w łuk, najpierw nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu, nieruchoma i niema, z otwartymi ustami, pozwalała by przyciskając ją do łóżka, wysysał z niej krew. Potem krzyknęła krótko z bólu i opadła bezwładnie na pościel. Teraz tylko jej westchnienia przyjemności mieszały się z jękami bólu.
Nigdy, nigdy jeszcze nie pił tak słodkiej, tak uzależniającej krwi! Nawet Lily tak nie smakowała. Żadna tak nie smakowała. Żadnej tak nie pragnął. Jego palce zacisnęły się mocno na jej ramionach, a jej ręce oplotły jego plecy, jej paznokcie wbiły się w jego skórę. Mimo to, nie potrafił się od niej oderwać. Tak jak przy pocałunku, był za bardzo samolubny, za bardzo chciwy by to zrobić.
Nie zauważył, gdy jej ręce opadły bezwładnie na poduszkę, nie słychać było już jej westchnień, nie słychać było wyznań miłości. Jej twarz zastygła w wyrazie niemej przyjemności. Panowała cisza. W pustych oczach dostrzegał miłość. A może to tylko złudzenie?
Pochylił się nad nią i zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
-Na Merlina...- wyszeptał, a po jego wardze ciekła ciemna strużka jej słodkiej krwi.-Co ja zrobiłem?!
***
Księżyc zalewał blaskiem nocną ścieżkę. Las był cichy jak nigdy dotąd. Jak tamtej nocy. Minęło tyle czasu, tyle lat... Spojrzał bezradnie w niebo. Gwiazdy jarzyły się jak tamtej nocy. Wiał mroźny wiatr, który rozwiewał jego włosy. Jak tamtej nocy. Nie mógł tego znieść. Nadal widział jej oczy, jej usta, nadal czuł ten zniewalający smak.
Skręcił i zatrzymał się na małej polanie. W trawie rosły białe lilie, a ich zapach napawał nocne powietrze wyjątkowością. Nie lubił przychodzić tu za dnia. Czasem myślał, że ona cały czas go obserwuje, a nie chciał, by widziała go takim, jakim jest za dnia. Westchnął ciężko. Nadal nie wiedział jak mógł coś takiego zrobić.
Uklęknął przy niewielkim, kamiennym nagrobku. Przytulił policzek do chłodnej płyty. Znowu wszystko wróciło i to ze zdwojoną siłą. To tak bardzo bolało.
-Przepraszam, och, tak bardzo przepraszam...- zacisnął mocno szczękę, ale łzy w postaci krwi i tak spłynęły mu po twarzy.
Teraz już nie musiał niczego ukrywać. Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Dlaczego to zrobił? Zadawał sobie to samo pytanie przez tyle lat i nadal nie umiał na to odpowiedzieć. Czy to był głód, czy miłość? Przez tak długi czas myślał tylko o jej wyznaniu miłości. Ostatnio zaczął tracić nadzieję, że wypowiedziała to dobrowolnie. Może wcale go nie kochała, może to hipnoza sprawiła, że zaślepiona nią, wyszeptała mu te dwa słowa do ucha? Ale on chciał wierzyć w jej miłość.
Ile razy zastanawiał się, co by było, gdyby zostawił w niej choćby ostatnią kropelkę krwi, gdyby dał jej nowe życie? Nowe życie. Phi. Żeby nienawidziła go przez całą wieczność? To byłby jeszcze większy ból. O ile to możliwe.
Spojrzał na nagrobek.
Hermiona Granger
"Czasem warto pokonać strach, żeby poznać coś nowego"
Zmarła w objęciach chorej miłości
Po jakimś czasie od tamtej nocy, zdał sobie sprawę z rzeczy okropnej. Zabił kobietę, jedyną kobietę na świecie, którą naprawdę kochał, której naprawdę pożądał i która być może odwzajemniała jego miłość.
Jego krwawe łzy wsiąkły w ziemię. Teraz musiał odbyć karę. Dla niej. Za nią. Ale wieczność bez niej nie była zwykłą męczarnią, była piekłem, a może nawet czymś więcej niż piekło.