niedziela, 15 grudnia 2013

From hell

Ulice londyńskiego East Endu pozostawały w żałobie po wielkiej zbrodni. Właściwie ta dzielnica miasta wydawała się zawsze trwać w ponurym i poważnym nastroju, mimo przeczących temu rozlegających się raz po raz śmiechów prostytutek i ludności zamieszkującej dzielnicę.
Gęsta mgła zalegała na ulicach, w mniejszych, ciemniejszych uliczkach wyglądała jak mleko unoszące się nisko nad ziemią. Nabrzmiałe od zapach
ów ubogiej dzielnicy powietrze w jakiś pokrętny sposób tłumiło światło mdłych latarni – ponurych i milczących obserwatorów.
W obliczu ostatnich wydarzeń Annie Chapman doskonale wiedziała, że nie powinna włóczyć się sama nocą. Ale to były dwa elementy jej pracy – noc i ulica. „W Londynie nie ma dziwek, są tylko nieszczęśliwe kobiety”, mawiała jej przyjaciółka Mary Jane.
Pomimo ostatnich zdarzeń Annie czuła się swobodnie. Szła przed siebie pustą brukowaną ulicą. Obcasy jej butów dziarsko postukiwały przy każdym kroku. Zimne powietrze i ostry zapach dzielnicy drażniły jej nozdrza.
Usłyszała dziwny dźwięk. Zatrzymała się gwałtownie. Z daleka dobiegało wycie psów. Rozejrzała się niespokojnie.
Stukanie obcasów.
Annie przestraszona pokręciła głową i przyspieszyła kroku. Modliła się, choć nigdy nie wierzyła na tyle mocno by nazwać się wierzącą, modliła się. Serce łomotało jej niemiłosiernie w piersi.
Kiedy silna, duża dłoń chwyciła ją za ramię wyrwał jej się cichy krzyk. Przymknęła oczy i znieruchomiała, oczekując najgorszego.
-Nie powinna pani chodzić sama o tej porze.- rzekł łagodny głos zza jej pleców.
Odetchnęła tak gwałtownie i z taką ulgą, że poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Odwróciła się.
Mężczyzna przewyższał ją nieco, ale nie był zbytnio wysoki. Nie potrafiła ocenić ani jego wieku, ani pozycji społecznej. Twarz miał ukrytą pod cieniem rzucanym przez rondo kapelusza. W nocy i tak niewiele by zobaczyła. Jego ramiona jak i sylwetkę okrywał ciemny, obszerny płaszcz.
-Darujmy sobie. Nie jestem żadną panią.
Annie uspokoiła się. Mężczyzna nie mógł być tym, za kogo go uznawała.   
-Osobiście uważam inaczej.- zauważyła w jego głosie obcy akcent.-Pozwoli pani, że panią odprowadzę?
Zwolnił uścisk. Ramię przeszywał jej rwący ból, ale rzadko trafiał jej się mężczyzna dobrze wychowany. Właściwie to tacy byli najgorsi. Ale mieli dość pieniędzy by zapłacić za jej usługi.
Skinęła głową. Ujęła jego ramię i ruszyli powolnym krokiem. Taka milcząca i potulna Annie wydawała się niemal nieśmiała. Nieśmiała dziwka, też coś. Choć i takie się trafiały: słodkie, niewinne i potwornie brutalnie zdeptane przez życie.
Ich kroki odbijały się echem w całej ulicy. Światło jednej latarni zamigotało niespokojnie, kiedy obok niej przechodzili. Odgłosy śmiechów, pijackich zamieszek, a nawet wycia psów oddalały się powoli. Wszystko cichło, w końcu do tego stopnia, że Annie słyszała bicie własnego serca, a ponadto chrapliwy oddech towarzysza. Ten oddech zwrócił na siebie jej uwagę. Nie przypominał rytmicznego, uspokojonego wdychania i wydychania powietrza. Brzmiało to raczej jakby mężczyzna powstrzymywał się przed czymś, a przy tym potwornie męczył. Jakby walczył z samym sobą. To wzbudziło jej podejrzenia.
Za późno jednak zareagowała, nie zdążyła właściwie zinterpretować łączących się ze sobą przypadków.
Mężczyzna chwycił ją mocno za szyję, odbierając jej możliwość złapania oddechu. Dużą dłoń przycisnął do jej twarzy. Starała się krzyczeć. Ugryzła mocno jego skórę, w ustach poczuła rdzawy smak krwi.
Świat zawirował jej przed oczyma, kiedy stanowczym ruchem odepchnął ją. Niefortunne zrządzenie losu sprawiło, że wpadła prosto na ścianę jakiejś kamienicy.
Ciemna uliczka.
Z trudem łapiąc oddech upadła na zimną, nieprzyjazną ulicę. Ujrzała twarz mężczyzny nad sobą. Nadal nie rozróżniała jego rysów, nie potrafiła połączyć kawałków jego postaci w całość, ale… nie, to niemożliwe…
Czerwone ślepia.  
Oddychała spazmatycznie. Wstrząsnął nią jakiś nagły dreszcz, wigor wstąpił na powrót w jej ciało mimo wszechogarniającego bólu. Starała podnieść się, ale zdołała tylko dźwignąć się na łokcie. Oprawca brutalnie uderzył jej głową o bruk. Zamknęła oczy, gdyby w strachu, stresie i bólu była choć trochę świadoma wyczułaby na policzkach piekące łzy.
Coś zimnego spoczęło na jej szyi. Znała to narzędzie. Kiedyś gang z Whitechapel groził jej sztyletem. W ostrzu wyczuła misteryjne zdobienia. Mężczyzna używał szlachetniejszych narzędzi niż gang. Otworzyła oczy i załkała głośno. Starała się krzyknąć, ale nie znalazła w sobie wystarczająco dużo siły. 
Stanowczy ruch, płytkie cięcie.
Zacharczała nieelegancko. Zachłysnęła się własną krwią. Metaliczny zapach ją odurzał, teraz otępiała nawet na ból patrzyła jak mężczyzna przygląda się jej gorączkowo. Światło księżyca oświetliło jego twarz. Zanim jednak zdążyła zinterpretować jego rysy zadał jej pierwszy cios. Wzdrygnęła się konwulsyjnie, wypluwając przy tym krew.
Dlaczego jej nie zabił? Wystarczyło jedno głębsze pchnięcie. A on tylko zadawał jej coraz to nowe rany, z coraz większym zapałem jakby był dzieckiem malującym farbami. Nie widział, że sprawiał jej niemożliwy do wytrzymania ból? Ach. Jemu sprawiało to przyjemność. Co za ironia. Na tym właśnie polegała jej praca, na sprawianiu innym przyjemności.
W prześwicie świadomości zdała sobie sprawę z własnej głupoty. Niepotrzebnie krzyczała – i tak nikt by jej nie usłyszał.
Dusiła się własną krwią.
Czerwone ślepia.
Sztylet czy brzytwa?
Annie drgnęła, a potem znieruchomiała. Jej oczy wypełniła odrażająca pustka.
Rozpruwacz jednak nie dokończył jeszcze swojej pracy.
-Jutro twoją nerkę dostanie policja, pani.- szepnął, a w ciemności błysnął straszny uśmiech.-Dołączę pozdrowienia.

___________________________________________________
Nie mam kogo męczyć opowiadaniami o mordercach. To pomęczę Was ;-; 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz