niedziela, 24 listopada 2013

Rozmowa z szaleńcem

Ktoś kiedyś powiedział, że samotność to stan, który poprzedza samobójstwo i obłęd. 
Severus Snape był niesamowicie samotny. Miał Dumbledore'a, uczniów i Minerwę, ale to nie było to samo. Pustka po Lily z czasem doskwierała mu coraz bardziej. Jej kasztanowe loki nie wyblakły w jego pamięci, wręcz przeciwnie, wspomnienie ich koloru i zapachu intensywniało z każdym dniem. Wprowadzało w obłęd, niemoc i bezradność doprowadzały biednego Mistrza Eliksirów do szału. Z każdym dniem coraz bardziej zatracał się w czynnościach, które zszyte są z życiem nieszczęśliwego samotnika. Częściej zaglądał do szklanki napełnionej Ognistą i ponurymi myślami, co rusz spoglądał w lustro i przeklinał swoje odbicie, nawet eliksiry nie pomagały, a zawsze były ucieczką. Stan Severusa Snape'a przedstawiał się coraz gorzej, opary alkoholu wokół niego gęstniały. Zmieniło się coś jeszcze. Zamiast wyżywać się na uczniach coraz bardziej zamykał się w sobie. Tłumił emocje, skrywał je tak jak to robił przez całe swoje życie, ale teraz tym bardziej mu to szkodziło. Nie krzyczał. Zachowywał się ciszej, powstrzymywał się nawet od sarkastycznych uwag. Bał się tego, że ktoś może wyczuć drganie jego głosu, odkryć jego słabość, wolał się nie odzywać. 
Dumbledore często łapał go za ramię i starał się porozmawiać, wszyscy oczekiwali od niego wyjaśnienia, napierali na niego ze swoją dobrocią. Nie rozumieli, że tego nie chciał? Nie oczekiwał od nich wsparcia, zawsze radził sobie sam, teraz też pragnął rozmawiać z samym sobą na osobności, nie w obecności Dropsa albo Minerwy i ich twarzy udekorowanych w miny wyrażające współczucie. Dosyć tego. Dosyć tego okropnego poczucia, zapewniającego, że takie zachowanie rani tych, którzy chcą pomóc. Koniec. 
Z każdym nowym dniem obłęd Severusa rósł. A może to jeszcze nie był obłęd? Tak naprawdę wszyscy jesteśmy szaleńcami. Może to był tylko stan przed obłędem. W każdym razie stan przed szaleństwem szybko przeobraził się w szaleństwo. 
Mistrz Eliksirów już nawet swojego pokaźnego nosa nie wyściubiał poza komnaty, w których mieszkał. Opary alkoholu bardzo go polubiły i nie odstępowały go na krok, wspomnienia bolały, łzy piekły. Severus nawet nie wiedział skąd to nagłe załamanie. Ponury humor i potrzeba użalania się nad sobą w miarę upływu czasu i przepływającego życia wzrastały, ale przecież miał także i dobre dni. Kiedyś potrafił się śmiać z żartów Minerwy, co prawda krótkim śmiechem, ale szczerym. Kiedyś potrafił nad sobą zapanować, potrafił czerpać przyjemność z warzenia eliksirów i dręczenia uczniów. Co takiego zmieniło się w jego życiu, że tak diametralnie wpłynęło na jego poczucie sensu istnienia? 
W miarę jak jego życie płynęło, przeżywał gorsze i lepsze dni. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że zostały mu tylko te gorsze. Nie potrafił odnaleźć szczęścia w podstawowych, codziennych czynnościach i szczegółach, a była to przydatna umiejętność dla człowieka samotnego. 
Nieraz Mistrz Eliksirów miał nieodparte wrażenie, że spada. W otchłań własnych myśli i wspomnień, pogrąża się. 
Nie wierzył w nadzieję. Nadzieja była dla głupców, właściwie... nadzieja nie istniała. To ludzie się oszukiwali, w kółko i w kółko to samo. 
Lubił wchodzić na wieżę astronomiczną i patrzeć w gwiazdy, czasem nawet zasypiał na wieży, zapominając o wszystkim. Dumbledore bardzo się o niego martwił. Severus nie podejrzewał jednak, że starzec posunie się do wykorzystania uczennicy jako leku na jego depresję i pogłębiający się obłęd.
Tamtej pamiętnej nocy kroki Snape'a rozległy się na schodach do wieży astronomicznej jak zawsze o tej porze. Nocne powietrze było mroźne i orzeźwiające, jego szaty powiewały za nim wydając znajomy dźwięk łopotania. Jak skrzydła nietoperza. Jego rozbiegane, czarne oczy omiotły wzrokiem wnętrze wieży.
Severus sam do siebie skinął głową, wyszeptał kilka nic nieznaczących słów i uniósł głowę. Gwiazd nie było. Nocne niebo, czarne jak krew akromantul pozostawało niewzruszone, niezmącone nawet miarowym, dostojnym trzepotem skrzydeł sów. Nic go nie rozjaśniało, księżyca nie było widać, najwidoczniej skrył się za szarymi chmurami.
Przez głowę Mistrza Eliksirów przetoczyła się niepokojąca myśl, jego dłonie zaczęły delikatnie drżeć, nerwowo zacisnął rękę na swojej czarnej szacie. Skoro gwiazdy, moi jedyni sprzymierzeńcy zniknęły, to co mi pozostaje? 
Jego oddech stał się ciężki, nierówny. Szaleńców można dzielić na dwie grupy. Pierwsza, to ci, którzy cały czas pozostawali nerwowi, ale w odpowiedniej chwili potrafili tak skupić się na jednej rzeczy, że nie mogli myśleć o niczym innym. Ich nerwowość nie musiała objawiać się agresją, jedni jedynie cały czas stukali w blat biurka, drudzy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu i coś popychało ich do chodzenia w kółko. Severus należał właśnie do tej pierwszej grupy.
Podszedł do krawędzi wieży i spojrzał w dół. Wysoko. Nadal szukał gwiazd. Gdzie one się podziały? Rozglądał się gorączkowo, ale nie odnajdywał ich. Mocno pokręcił głową, zachwiał się nad krawędzią. Gwiazdy. Widział gwiazdy w oczach Lily, ale te gwiazdy nie były przeznaczone dla niego. Gwiazdy. Gdzie się wszystkie podziały? Zostawiły go? A może to on od nich uciekł? Gwiazdy. Takie piękne. Pocieszające. Zostawiły go. Albo to on uciekł.
-Profesorze...?
Odwrócił się niemal tak gwałtownie, że prawie upadł. A upadek oznaczał śmierć. Przed śmiercią co prawda wspaniały lot i poczucie wolności, ale trwające o wiele za krótko i nic niewarte. Ten głos coś mu przypominał. Co prawda ani z Gryfonami, ani ze Ślizgonami nie miał żadnej lekcji od dawna, ale zdecydowanie ciepły głos coś mu przypominał.
Uczennica wysunęła się z ciemności i teraz miał możliwość rozpoznania jej. Jego wzrok nadal uciekał do gwiazd, jego myśli skupione były na ich zniknięciu, ale przez jego głowę przebiła się świadomość, że to Granger przed nim stoi.
Granger, Granger. Tak, przypomniał sobie.
-Granger, lubisz gwiazdy?
Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Och, była naprawdę urocza, a w jej oczach tliła się szczerość, nie fałszywe współczucie i gdyby tylko chciał mógłby to zauważyć.
-Słucham?
-Gwiazdy.- mruknął.-Zniknęły. Opuściły mnie.
Odwrócił się od niej, a jego palce nie przestawały nerwowo ocierać się o jego czarną szatę. Podeszła bliżej. Nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Muszą wrócić, wrócą, gwiazdy wrócą, powtarzał w myślach. Hermiona położyła mu rękę na ramieniu.
-Ty tu jeszcze jesteś?- zdziwił się.
-Profesorze, pójdzie pan ze mną?
-Skąd wiedziałaś, że tu będę?- nie czekał na odpowiedź.-Nieważne. Gdzie one są?
-Bo ja...- zająknęła się.-Profesorze. Profesorze!
Zbliżył się do krawędzi wieży. Zdecydowanie chwyciła go za ramię i pociągnęła do tyłu. Objęła obiema dłońmi jego bladą, wychudzoną twarz i dokładnie się jej przyjrzała. I nagle, na moment z oblicza profesora zniknęły iskierki szaleństwa igrające w czarnych oczach, usta przestały drgać. Skupił na niej wzrok pełen smutku i pustki, aż łzy zebrały się jej w oczach. Wrażenie minęło, czarne oczy znów stały się rozbiegane, mięsień policzka drgał mu nierówno. Znowu myślami był przy gwiazdach.
-Niech pan mnie posłucha.- powiedziała twardo.
Zaskoczyła go swoją stanowczością. Była pierwszą osobą od dawna, która nie próbowała przemawiać do niego czule i pocieszać go.
-Co chce pan zrobić?
Zanim zdążył pomyśleć odpowiedział szybko, drżącym głosem:
-Odnaleźć gwiazdy.
-Gwiazdy wrócą. Rozumie pan?
Pokiwał głową, choć nie bardzo wierzył w to co mówiła Granger. Ale przecież Granger była mądra, prawda? Zawsze czytała dużo książek, zawsze wszystko wiedziała. Ładna, mądra, wszystkowiedząca Granger. Granger... Granger, lubisz gwiazdy?
-Wszystko już dobrze.
Przez jego twarz przebiła się dawna inteligencja i przebiegłość. Poczucie rzeczywistości i gruntu pod nogami boleśnie odbiło się w jego czarnych oczach.
-Nic nie jest dobrze.
Hermionie wyrwało się westchnienie.
-Nie może pan tak myśleć.
-Mogę wszystko, chcę tylko, żeby gwiazdy wróciły.
Spojrzał w niebo. Objęła ciepłą dłonią jego policzek i zwróciła ku sobie. Jej kciuk delikatnie pogładził jego zimną, twardą skórę.
-Wrócą profesorze, one wrócą.
Jej głos był jakiś dziwnie nieobecny, zamglony. Zbliżyła się do niego i przymknęła oczy. Połączyła ich usta w pocałunku, a wymagało to od niej trochę wysiłku, ponieważ musiała stanąć na placach by sięgnąć jego warg. Smakowała słodko, a jej zapach odurzył go na tyle, że zapomniał o gwiazdach.
Twarz Granger rozjaśnił uśmiech.
-Severusie.- szepnęła.
Promieniowała szczęściem.
Uświadomił sobie coś. Granger, ładna, mądra Granger, zabawna Granger, oczytana Granger, zarozumiała i poważna Granger, ona... nie była tą, którą kochał.
Wtuliła się w jego szyję, słyszał wyraźnie jej głębokie oddechy, świadczące o upodobaniu dla jego zapachu. Odsunęła się od niego delikatnie i spojrzała na niego roześmianymi oczyma.
-Wszystko jest dobrze.- powiedziała.
Granger, Granger, Granger, taka mądra, a nic nie wiedziała. Gwiazdy nie wrócą, nie wrócą, czy Granger to rozumiała?
-Dobrze?
-Tak, Severusie. Teraz już wszystko dobrze.
Nie, Granger nie rozumiała.
Delikatnie dotknął zimnymi dłońmi szyi Hermiony. Uśmiechnęła się szczerze, a w jej uśmiechu było tyle ciepła! Severus powoli zacisnął ręce na gładkiej skórze uczennicy łaknącej jego dotyku. Jej twarz przyozdobił wyraz zdziwienia. Sięgnęła do jego dłoni, ale nie zrobiła nic. Poddała się mu. Patrzył jak głos cichnie w jej gardle, a oczy gasną.
Jej małe, ciepłe ręce opadły bezwładnie. Położył ją na zimnej posadzce i podszedł do krawędzi wieży. Chmury nadal przesłaniały niebo. Miał rację, gwiazdy nie wróciły, głupia mądra Granger.
Odwrócił się i spojrzał na ciało uczennicy. Wyglądała na pogrążoną we śnie. Ogarnęło nim niewinne zdziwienie. Dlaczego to zrobił? Nie jest Lily.
Podszedł do Hermiony. Złapał ją za oba nadgarstki i pociągnął do krawędzi wieży. Już nie miała ciepłych rąk. Po wnętrzu wieży rozszedł się odgłos szurania, który dźwięczał Severusowi nieprzyjemnie w uszach.
Mistrz Eliksirów usiadł na zimnej podłodze i objął ciało Hermiony. Jej bujne loki rozsypały się na jego kolanach. Przelewały się przez jego długie palce jak płynna miedź.
Oczy miała szeroko otwarte. Chwileczkę.
Dlaczego wszystkowiedząca Granger miała minę jakby nie wiedziała co się dzieje?
Gwiazdy. To w jej oczach były gwiazdy, to do jej oczy uciekły.


___________________________________
Chwilowy napływ weny niekoniecznie oznacza mój powrót. Właściwie, to uważam to za beznadziejne. Kanon to się chyba turlać poszedł, chciałam Severusa Hogwwarckiego Rozpruwacza, Severusa Szaleńca, a zrobiłam z niego... o, to.
Co do Sowiarni... nie jestem w stanie, nie wiem, może zabiorę się za zaległe zamówienia, ale naprawdę nie mam pojęcia czy je zrealizuję, mam wrażenie, że już nie potrafię.
Chciałam z góry przeprosić za tą durną miniaturkę o niczym. I dziękuję tym, którzy odważą się przez to przebrnąć.

7 komentarzy:

  1. Mi się podoba i mam nadzieję, że jednak napiszesz więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Borze, piękne!
    Na początku sceny na wieży astronomicznej, myślałam, że Severus zamieni się w Javerta i zacznie śpiewać "Stars"... ._.
    Genialne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. O Jezu... Piękne <3
    Kocham to.
    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne *.* Genialne opisane *.* Po prostu się zakochałam *.* /Eliza

    OdpowiedzUsuń
  5. Przebrnęłam i... zakochałam się... Jesteś geniuszem ! Proszę wróć... !!! Piszesz genialnie, nie opowiadaj bzdur. Wzruszasz a to najważniejsze. Pisz dalej, a ja trzymam kciuki :))


    ~ Hell

    OdpowiedzUsuń
  6. PISZ!! Czytałam soviarnie i mam nadzieję że napiszesz o tym o co poprosiła Panna Sanpe :)

    OdpowiedzUsuń