środa, 6 sierpnia 2014

Gwiazdy kpią z nas wszystkich



Na wstępie mogę powiedzieć, że nigdy nie zdarzyło mi się pisać pamiętnika. Nie miałem doświadczenia z dziennikiem, opowiadaniami. W lepszych czasach napisałem kilka wierszy, ale wszystkie skończyły w płomieniach. Uznałem je za żałosne i bardzo ekshibicjonistyczne. Czy ekshibicjonizm w tego typu utworach boli? Jeśli jest się szczerym, oczywiście.
Proza i liryka mają to do siebie, że nie zawsze trzeba być szczerym. Można zapełniać płonącymi kłamstwami kolejne strony, a nuż okaże się to materiałem na dobrą książkę. Dla przykładu: jestem zupełnie gotów napisać tutaj, że zapałałem swego rodzaju uczuciem do uczennicy, a wy jesteście gotowi w tę brudną bzdurę uwierzyć. Na tym polega magia książek, które nie są ani biografiami, ani reportażami, a i w tych zdarza się coś wyolbrzymiać, wydmuchiwać jak szkło, zabarwiać jak czystą wodę czerwoną krwią.
Ostatnia spowiedź – tak to ujmijmy – powinna być łzawa i szczera, ale ja nigdy nie nawykłem do trzymania się pewnych określonych reguł narzuconych przez społeczeństwo na społeczeństwo. Męczy mnie przypinanie ludzi do określonych grup, instytucji. Nawet tytuł nauczyciela był dla mnie niezręczny, choć przyznam, że pokrzepiający. Musiałem jednak uczyć bałwanów, którzy nigdy mnie nie rozumieli. Nie doceniali ulotnej sztuki warzenia eliksirów, która przy dobrych wiatrach i odpowiedniej ilości wiedzy mogłaby uratować te ich bezużyteczne tyłki. Takie życie. Padół łez, kiedy jest się otoczonym debilami i idiotami bez wyobraźni, chłopaczkami z zza wysokim libido jak na przedostatni rok w Hogwarcie i dziewczynkami, które bywają bardziej przejęte ułożeniem fałd szaty – serio, kto się nad tym zastanawia, jak nie wariatki – niż wynikami swoich egzaminów.
Ten padół łez dobiega dla mnie końca. Powinienem się cieszyć. Apatia mi nie pozwala. Mam umysł bardziej trzeźwy niż zazwyczaj, myśli krążą wewnątrz mojej czaszki jak kruki, dziobiąc moją świadomość, pastwiąc się nad moją bezbronnością.
Swego czasu usłyszałem, że sam przypominam kruka. To pewnie przez nos. Nie moja wina, że jest taki garbaty, tylko genów mojego ojczulka. Przestańcie zwracać na to uwagę. Jeśli się nie da, to po prostu udawajcie. Mam dość mugolskich dzieci, które wytykają mnie na ulicy. I to wszystko przez jedną małą część twarzy. Tak, małą w porównaniu z resztą, nie czepiać się.
Mam dziwne poczucie, że zaczerpnąłem języka uczniów. Nie wiem nawet skąd wzięło mi się to „czepiać się” użyte w takim, a nie innym kontekście.
Powinienem lamentować. Płakać, ronić krokodyle łzy.
Nigdy nie widziałem krokodyla, który ronił łzy.
Nigdy nie widziałem jakiegokolwiek krokodyla.
Moje życie rzeczywiście nie miało ani sensu, ani brzmienia, ani smaku. Jak mogłem żyć tyle lat i ani razu nie widzieć żadnego przeklętego krokodyla?!
Może to gorączka. Być może przez nią tak się zachowuję. Spisuję ostatnie chwile swojego życia, siedząc za murami Hogwartu. Wokół mnie świszczą zaklęcia. Wypowiadane, krzyczane i szeptane formułki powtarzają się, mają smak modlitwy. Gorzkiego i bezsensownego błagania o błogosławieństwo – i tak wszyscy umrzemy. Krąg życia czy coś w ten deseń. Chyba gdzieś o tym czytałem.
Można powiedzieć, że książki zajmowały większą część mojej egzystencji. Jak widać – i teraz zajmują, właśnie w tej chwili. Znajdą kiedyś te kilka stron i zrobią z tego bestseller. Zobaczycie. Właśnie wtedy zobaczycie, kiedy czytając Proroka Codziennego, zerkniecie na tę kolumnę z rankingiem Najgorętszych Książek Roku, a na pierwszym miejscu będzie widnieć to wspomnienie bitwy.
W dzieciństwie nie stykałem się z książkami. Matka je dla mnie przemycała, ale ojciec nie pozwalał mi chować haczykowatego nosa w kolejnym grubym tomie o magii. Nie pochwalał ani samego aktu czytania, ani tego typu ksiąg. Z początku był dla mnie łagodny. Jakaś cząstka jego duszy pozostawała moralna, jakaś iskierka zapalała się, kiedy widział mnie w kącie – skulonego, czarnego obdartusa, własnego syna. Bił tylko matkę. Uderzał ją na moich oczach, a potem ciągnął do sypialni. Nie protestowała. Kochała tego drania, kochała nas obu – łajdaków, którzy wnieśliśmy do jej życia wyłącznie ból. Łzy ciekły jej z oczu, kiedy iskierka w duszy wypaliła się całkowicie i siniaki pojawiły się i na moim bladym ciele – chudym jak u kościotrupa. Odwracała głowę, kryła się w czarnych włosach (takich samych zresztą jak moje) i zaciskała wargi do krwi. Udawała dumną, bo dumę miała w genach. Dumy nauczyli ją w Hogwarcie, dumę wpoiła jej rodzina. Unosiła podbródek – że niby jest „ponad to” – a ja wiedziałem, że skrywa za zasłoną tłustych włosów tańczące strumienie łez i to jak krzywi się z niemocy. Widziałem jak te łzy i ta niemoc skapują z tego zadartego podbródka.
Szlag, w Proroku nie ma kolumny z najgorętszymi książkami roku.
Zielony strumień przepłynął tuż obok mojego ucha. Jeśli umrę w trakcie pisania któregoś zdania, będzie to bardzo poetyckie, prawda?
Nie chcę walczyć po niczyjej stronie. Ktoś zawsze wybierał za mnie. Lucjusz przyłączył się do Śmierciożerców – ja też przyłączyłem się do Śmierciożerców. Lily trwała po dobrej stronie – ja też chciałem być dobry. Dumbledore wysłuchał moich błagań, nakazał mi być dobrym. Dobrym człowiekiem.
Zawsze szukałem akceptacji. Przez całe swoje życie chciałem mieć grono cholernych przyjaciół, którzy zapewniliby mi tę odrobinę cholernej akceptacji dla moich cholernie ciemnych praktyk. Chciałem cholerną dziewczynę, która by mnie cholernie mocno kochała pomimo cholernych wad. Pragnąłem cholernego domu z cholernie zielonym ogródkiem, gdzie mógłbym hodować cholerne warzywa na cholerne eliksiry. Chciałem być cholernie normalnym i cholernie szczęśliwym człowiekiem. A byłem tylko cholerną skorupą po człowieku. Przez całe życie. Cholera.
Nigdy nie chciałem dziecka. Nie po tym jak pamiętałem moje dzieciństwo.
Jestem zmęczony i nie chcę walczyć. Już chyba mówiłem. Dumbledore i Voldemort szarpali mnie między sobą jakbym był pluszowym misiem z przydługimi ramionami i nosem. I włosami. Lubię moje włosy. Serio. Nie przepadam za szamponem, bo ojciec kiedyś napoił mnie podobnym. Matka kupiła go, bo zobaczyła jak dzieciaki z sąsiedztwa się ze mnie śmieją, a ich rodzice patrzą z pogardą. Ojciec zobaczył butelkę, innego rodzaju butelkę już wcześniej wypił (preferował jakieś niszowe wina i whisky, o ile dobrze pamiętam) i nawrzeszczał na biedną kobietę, która chciała jakoś ukoić podłe życie syna. Memłał wyrazy w ustach, a potem chwycił ją za włosy i uderzył jej kolanami o podłogę. Coś chrupnęło. Dobrze pamiętam ten straszny dźwięk.
Chciałem się na niego rzucić i zrobiłbym to, gdyby nie złapał mnie zanim zdążyłem otrząsnąć się z otępienia. Chudy, mizerny chłopiec, który jedzenie pamiętał jedynie jako mgliste wspomnienie wczorajszego poranka nie miał szans z wysokim i postawnym mężczyzną o gąbczastej twarzy alkoholika, jakim był mój ojciec.Gorzki smak szamponu był niczym w porównaniu z odrażającym smakiem wymiocin. Doznawać torsji, to jak wypluwać własną duszę. Wypruwać siebie.
Cóż, nie wiedziałem, że tkwią we mnie małe kawałki marchewki i tak dużo zgniłej zieleni. Zgniłej dosłownie. Nie wiem w jaki sposób z mojego pustego żołądka wydostało się tyle tej śmierdzącej brei. Kropelki potu na skroniach i niekończące się linijki śliny wydawały się w majakach choroby zrobione z jednej i tej samej cieczy.
Ano, takie życie. Nie pijcie szamponu, dzieci. Nie zakochujcie się też w rudych i nie ufajcie starcom, którzy udają bezbronnych i bezzębnych, a za to z kieszeniami pełnymi dropsów. Nie praktykujcie czarnej magii, bo to podobno niedobre. Mi tam się podobało. Działa jak dragi. Wciąga i dodatkowo podwyższa samoocenę.Chciałbym teraz spróbować czegoś bardziej odurzającego, a mniej uciążliwego jak ból. Może w końcu umrę. Dziwnie jest tak siedzieć, kiedy wszyscy wkoło walczą o lepsze jutro i lepszy świat i skomleć jak stara baba. Ale na co oni liczą? Połowa z nich nie wytrwa do końca bitwy, wielu poniesie rany, jeszcze więcej straty. Stracić kogoś bliskiego to tak jakby ktoś wbrew twojej woli i chęci pomocy wydrapał ci kawałek duszy. Otwarta rana będzie krwawić przez długi czas, jej pielęgnacja nic nie da, wręcz przeciwnie – wniesie do zadrapania zakażenie. Kiedy wciąż będziesz zdrapywał strupy, rana nigdy się nie zagoi. Próbowałem sam zlizywać skaleczenie, ale ono tylko się jątrzyło. Nie miałem pod ręką kota ze zbawiennym językiem, który mógłby mi pomóc. Rana zaczęła gnić i do tej pory czuje jej odór – metaliczny posmak wspomnień, mokry zapach wyobrażeń, dym przeszłości. Zadrapanie zostało mi po stracie Lily, ale mam więcej blizn na duszy. Każdy jakieś ma, moje różnią się jedynie stopniem głębokości i ostrym procesem gnicia.
Zawsze równomiernie rozdrapuję wszystkie strupy. Nadal nie mam kota.
Właściwie mojego życia uczuciowego jako takiego nigdy nie było. Jedna kobieta powiedziała mi kiedyś, że moje oczy wyglądają pięknie w ciemności. Za dużo wypiła, jak mniemam. Tak, to z pewnością to. Nikt nigdy niczego nie dojrzał w moich oczach. Wszyscy opisują je jako zimne i okropnie przenikliwe, ale bez wyrazu.
Żadna nigdy nie poleciałaby na czarne oczy. Tylko wariatki i kobiety marzące o psychopatach lecą na czarne oczy. Przynajmniej na tak czarne jak moje, bo jest kilka rodzajów ciemnych oczu. Wszystko zależy od twarzy. Moje oczy są głęboko osadzone w bladej twarzy, chudej i pociągłej, przy czym wyróżniają się rozmiarem i intensywnością spojrzenia. Wyglądam jak trup. Co innego, kiedy kobieta złapie się na oczy mocno ociosane i umieszczone w twarzy ciemnej karnacji.
O, słodka Śmierci przez duże „ś”! Mam kompleksy jak moje uczennice! Jeszcze chwila i zacznę skiałczeć, że mam za grube nogi! A te akurat mam całkiem zgrabne.
Coś jest ze mną widocznie nie tak, skoro przez tę okrutną apatię przebija się moje podłe i nikłe poczucie humoru. Wspominam swoje życie i czuję w ustach gorzki smak szamponu, który ładnie pachniał. Nie płaczę jednak, moje serce bije swoim unormowanym rytmem, a mi wcale nie jest smutno. Ani trochę. Nie jest też wesoło. Patrzę właśnie na młodego Weasley’a, który wykręca sobie nadgarstek, rzucając kolejne zaklęcia. Aż dziw, że mu ta ręka ze stawu nie wypadła.
Oni wszyscy oczekują lepszego jutra i zwycięstwa dobra. Nie wiedzą, że lepsze jutro nie istnieje? Czy problemy codzienności, kiedy już wszystkie rany zostaną zaszyte, a wspomnienie wojny przykryte przezroczystą kotarą, nie są niepomiernie bardziej męczące niż dreszcz emocji, jaki wywołuje bliskość śmierci? Tym razem przez małe „ś”.
Kretynie, siedzisz tutaj prawie bezpieczny i mówisz o jakimś pieprzonym dreszczu.
Wraz z kolejnymi wersami tego, co piszę tracę poczucie właściwego języka. To nie jest dobre. Czuję się jakbym zapadał się w ciemność. Nawet nie w sen. W ciemność. Wszechogarniającą czerń, która jest jednocześnie kojąca jak koc i zdradziecka jak gęsta mgła. Ma się przemożną ochotę na nią rzucić, bo z wyglądu przypomina gęsty puch, coś niewyobrażalnie przyjemnego, ale w rzeczywistości jest tylko zimnym złudzeniem.
Coś się dzieje. Granger osłania Weasley’a przed zaklęciem i pada. Po czym wstaje. Co ona ma w sobie, że znajduje tyle chęci do walki? Czarodzieje kręcą się wszędzie jak muchy. Nad nimi rozgwieżdżone niebo, kpi sobie z nich wszystkich, z ich głupiej agresji, niepotrzebnej nikomu wojny. Sam nigdy się o to nie prosiłem. Chciałem mieć spokój, już mówiłem. Nigdy nie angażowałem się w wojny. Nie lubię cudzych spraw i cudzych wspomnień, nie przepadam za polityką. Tym właśnie jest wojna. Dumbledore zginął, bo miał w pamięci bohaterską postawę Lily, bo pałał uczuciem do tego przeklętego złotego chłopca o jej zielonych oczach. Voldemort chciał udowodnić swoją władzę, podźwignąć się z czarnego koca okropnego dzieciństwa i dziwnych genów. Podobnie jak ja, tylko, że ja nie latam po świecie jak ten debil, wymachując jakimś patykiem i ruszając językiem jakbym miał rzeczywistą chętkę na pomarszczone palce dyrektora Hogwartu.  
O, a mówiłem, że spałem kiedyś z Bellatrix? O tym trzeba wspomnieć, bo to podnosi z podłogi moje doświadczenie łóżkowe. Trudno z nią wytrzymać. Ta cholera nigdy nie ma dość, cały czas jęczy coś o jakimś mrocznym panie i lubuje się w różnych dziwnych sadystycznych praktykach. Nigdy więcej nie spróbowałem i nikomu nie polecam.
Strasznie się wyrażasz, Severusie, nieładnie tak, Severusie. Ciekawe, gdzie się podziała McGonagall? Wytężam wzrok i dostrzegam ją w tumanach kurzu, wśród krzyków i kaszlu, złości i chęci przeżycia. Jest starsza ode mnie, a giętka i szybka jak kotka, która pozostaje jej animagiczną formą. Przez całe moje życie w Hogwarcie ciągle mnie pouczała. Wahała się od całkowitego braku zaufania wobec mnie aż do niemalże matczynych uczuć. Litowała się nade mną. Nienawidzę, kiedy ktoś się nade mną lituje.
W czasach mojego dzieciństwa opieka społeczna kilka razy starała się do nas zbliżyć. Ojciec nakazywał matce zrobić to swoje „czary mary” i każdy wysłannik tej zacnej instytucji odchodził od naszego starego domu z głową pustą i beztroską. W końcu przestali nas nachodzić, a sąsiedzi przyzwyczaili się do tego, iż nasza sytuacja jest nie do poprawy.
Miałem ochotę zabić mojego ojca, ale tego nie zrobiłem. Sam to zrobił. Któregoś ranka się nie obudził. Matka wylewała nad nim łzy, a ja byłem spokojny. Spokój ten był chwilowy, ale tak niezmącony i tak błogi, że poddawałem się mu z przyjemnością, póki nie trzeba było wezwać kogoś, by zabrali ciało, dokonali formalnej obdukcji i stwierdzili przyczynę śmierci. Należało doprowadzić dom i moją matkę do stanu „do przyjęcia”, by komuś znowu nie przyszło wezwać opieki.
Dziwi mnie, że Ministerstwo się nami nie zainteresowało. Powinno mieć specjalny wydział, który specjalizowałby się w takich sprawach. Nie wszystkie rodziny czarodziejów są idealne. Weasley’owie na przykład jak nic potrzebowali pieniędzy. Ktoś powinien im pomóc. Powinien sprawdzić, co się działo w Malfoy Manor przez te wszystkie lata.
Kurz, oddech martwych kamieni uderza moje oczy. Chyba zaczęły łzawić. Przez chwilę nic nie widzę, potem otrząsam się, ale tutaj już nikogo nie ma. Pole bitwy opustoszało. Wieża Gryfonów zdaje się trochę chwiać. To dobrze, takie rzeczy ceni się w mugolskiej rzeczywistości. Gwiazdy nadal kpią. Powietrze jest zimne i nakłuwa od środka moją klatkę piersiową. Czy to już koniec? To tak jakbym połykał kruszony lud. Czuję jakiś dziwny zapach, ale zapach ten mąci mi w głowie. Poza oczywistym piaszczystym odorem kurzu i dalekim zapachem lasu czuję chyba perfumy. Perfumy?
Nienawidzę perfum.
Jakieś oczy biegają nade mną, nie rozróżniam twarzy. Wszystko jest takie zamazane. Wszystko robi się takie niewyraźne. Zapadam się. Topię się we mgle. Mgła mnie pochłania, otula, ale w rzeczywistości jest bardzo zimna. Zimno mi. Jestem zmęczony tym wszystkim, kpijcie, gwiazdy. Kpijcie z mojej śmierci, wy podłe małe punkciki na rozgoryczonym niebie. 



*    


Obudziłem się. Cholera. Wcale nie w niebie. Cholera. W piekle tym bardziej. Cholera. Skrzydło szpitalne przetrwało. Nie tak sobie wyobrażałem pobudkę po wojnie. Za oknem pada, deszcz zmywa krew i liże rany. Po co, skoro wygląda na to, że większość zachowała lub zyskała swoje koty?
W ogóle nie wyobrażałem sobie pobudki po wojnie.
Niebo roni łzy nad polem bitwy, a jeszcze wczoraj gwiazdy śmiały się z nas wszystkich. Wczoraj. Być może wcześniej, nie wiem ile czasu minęło. Wiem tylko, że żyję. Nazwali mnie bohaterem, nie dostrzegają, że nadal jestem wyłącznie pustą skorupą. Bez marzeń, bez wyobrażeń, bez kobiety, której mógłbym szukać i bez chęci do poszukiwań nowej. Sztuczni przyjaciele, którzy przez tyle lat mieli mnie za nietoperza, za kruka, za paskudę, za drania, za dupka, za drętwego czarnoksiężnika teraz nazywają mnie bohaterem. Czy mojej szlachetności nie dało się dostrzec wcześniej, skoro tak bardzo teraz was nią rażę?
Nie jestem złym człowiekiem. Boli mnie serce i wiem, że nie jestem też dobry. Nie wiem kim jestem, ale na pewno nie bohaterem. W żadnych oczach. To tylko pieprzone placebo.
Ostatnia spowiedź sprzedałaby się lepiej, gdybym umarł. Cholera. Nie będzie specjalnej kolumny w Proroku, nie będzie rankingu. Nie będzie też brutalnego seksu z Bellatrix i kobiety, która powiedziała, że mam piękne oczy. Nie będzie Lily, ale nie będzie też tego Pottera. Pluję jadem, gdy wymawiam to nazwisko, ale jednocześnie potrafię je uszanować. Kochała go, tak mi się przynajmniej wydaje. Mnie też kochała, jestem tego pewien.
Nowe jutro czy ty istniejesz, czy tylko gwiazdy znów ze mnie kpią?        


_______________________________________________________________
Ba-dum-tsss. Czy ktoś się mnie tutaj spodziewał? Ano, po skończeniu "Rzeźni numer pięć" postanowiłam napisać coś w klimatach tego kuglarza Vonneguta. Tak powstała ostatnia spowiedź Severusa, która dużo pomija, dużo pozostawia niedopowiedziane i w sumie trochę sprowadza Severusa do roli apatycznego drania. Myślę, że dosyć absurdalne i bardzo chaotyczne. "Przypomina nieco telegraficzno-schizofreniczne utwory Tralfmadorii, planety, z której przylatują latające talerze. Pokój z wami".
Powinnam mieć do tego jakąś piosenkę. https://www.youtube.com/watch?v=e2G8EWy-plM
Teraz jak tak na to patrzę, to stwierdzam, że to jest mocno popieprzone. Lubię to określenie. Chciałam narysować czaszkę, ale stwierdziłam, że pieprzę taką robotę i przerobię na Pratchettowską Śmierć.
Z góry przepraszam za jakieś błędy interpunkcyjne czy literówki, wybaczcie, ale nie sprawdziłam dokładnie.
Odnośnie mojej długiej nieobecności. Nie to, że straciłam wenę. Po prostu poczucie obowiązku oddala mnie od świata Severusa i reszty. Nie oddziałuje na mnie w aspekcie bloga, a w innych, rzeczywistych. "Ale halo, koleżanko. Są wakacje, masz na wszystko czas". Nie. Dzień jest dla mnie za krótki, a nie mogę zdobyć się na wcześniejsze wstawanie.
Powinnam się częściej pojawiać, wiem. Dla mnie wakacje są ciężkie. W odosobnieniu zamieniam się w Raskolnikowa, dopada mnie nerwica wykreowana przez hipochondrię, nie śpię dobrze i ciągle mam sobie coś do zarzucenia. Jestem jedyną osobą na tym świecie, która oczekuje z niecierpliwością rozpoczęcia roku szkolnego. Tego roku, potem może i ze mnie gwiazdy zakpią.
Pragnę przeprosić i prosić o sugestie, co do tego, co ewentualnie mogłabym napisać. Jakoś bardziej szczegółowo, jeśli ktoś reflektuje. Dziękuję za uwagę, znowu mowa dłuższa niż opowiadanie, ja trzeźwa jestem, dobranoc.
Wiem, że nigdy o to nie proszę, ale gdyby ktoś chciał skomentować, moglibyście trochę dłużej? Konstruktywna i długa krytyka cieszy mnie bardziej niż krótka pochwała, uwierzcie. Jeśli macie zamiar chwalić, powiedzcie za co, z góry dziękuję. Konstruktywne komentarze to coś, co naprawdę kocham i podziwiam osoby, którym chce się je pisać.
  

4 komentarze:

  1. Co do tego, że jest popieprzone masz rację, ale przyznaj czyje życie nie jest? Ja również oczekuję roku szkolnego bo ileż można siedzieć na facebook'u i czytać gdzie kto nie był i co to on nie robił. Ostatnia spowiedź Severusa spodobała mi się. Nie mam za co Cię krytykować bo jest zajebiście. Może też dlatego, że ja po prostu kocham Severusa choć nie wyobrażam sobie, żeby siedział w czasie bitwy :) Wiesz bardzo chętnie przeczytałabym Twoje Sevmione byle z happy endem. Za dużo smutnych rzeczy mnie ostatnio spotkało więc nawet humorystyczne będzie zajebiste. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że pierwszy raz komentuje u Ciebie, to musisz wiedzieć, że jestem pod wrażeniem wszystkich Twoich opowiadań i je uwielbiam. Dumbledor swatka zawsze spoko ;)
    Trzymaj się!
    Ada

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę!!! Wróciłaś!!! Straciłam już wszelkie nadzieje!!! Miniaturka cudowna!!! Dodatkowy plus za główną postać, czyli Seva!!!! Kocham!!!
    Mam nadzieję, że już nas nie zostawisz. Nie zostawisz nas prawda? No powiedz, że nas nie zostawisz!
    Szybciutko dodawaj kolejną notkę!!!
    Pozdrawiam, Lady Malfoy :*
    PS. Zapraszam do mnie, też piszę miniaturki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jej, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś! Naprawdę ♥ Co do samego opowiadania… Kurczę. Po raz kolejny ogromne ukłony w twoją stronę. Piszesz najlepsze miniaturki pod słońcem, a ta była wyjątkowa, tak jak i kilka innych przed nią.
    Rozważania Severusa… Tak prostu z mostu, o wszystkim, o niczym i to mnie urzekło, wiesz? I tyle tych „choler” :D Kiedy czytałam tą miniaturkę, to raz chciało mi się śmiać, a zaraz potem płakać. Naprawdę. Czułam się tak, jakbym sama przeżywała to, co Severus, choć ja pewnie nie przeżyłabym tego psychicznie. Severus jest silny, choć niektóre rzeczy mogą temu przeczyć, taka prawda. Nienawidzę Tobiasza… Agr. I Eileen… Jak ona mogła go kochać?! To… okropne.
    W dodatku, kochana, twój styl, język w tym opowiadaniu… Coś pięknego! <3
    To był istny majstersztyk.
    Kurczę.
    Jesteś wspaniała!
    Pozdrawiam i życzę weny,
    always

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nowe jutro czy ty istniejesz, czy tylko gwiazdy znów ze mnie kpią?" - To chyba najpiękniejszy Severusowy cytat jaki istnieje (Nawet Always wyliczając, bo nie lubi e Snily XD)
    Dopiero teraz zauważyłam rok publikacji ...
    Jeśli kiedyś to przeczytasz wiedz, że jestem zawiedziona twoją roczną nieobecnością.
    Proszę odpowiedz <3 :'(

    OdpowiedzUsuń